Groźny wypadek Henryka Kasperczaka
Kasperczak pracował w Wiśle w latach 2002-2004. Wygrał z nią między innymi dwa mistrzostwa Polski i dotarł do 1/8 finału Pucharu UEFA. Kibice "Białej Gwiazdy" bardzo ciepło wspominają okres pracy szkoleniowca przy Reymonta, w tym między innymi pamiętne boje z rzymskim Lazio.
Szkoleniowiec nie pracuje od 2017 roku, kiedy to zakończyła się jego przygoda z reprezentacją Tunezji. W życiu prywatnym przed dwoma laty przydarzył mu się straszny wypadek, który mógł skończyć się dużo gorzej niż było w rzeczywistości. Jak przyznaje sam trener, wszystko groziło nawet śmiercią.
Historia Jana Urbana na zdjęciach. To nowy selekcjoner reprezentacji Polski
- Było groźnie, oj tak. Mogło się skończyć śmiercią. Złamałem nogę, żebra. Kosiłem trawę, poślizgnąłem się, spadłem ze skarpy. Akurat na stronę, po której mam protezę biodrową z tytanu. Jest ona zakończona takim klinem i to ten klin złamał mi kość udową. Początkowo przebywałem w centrum rehabilitacji we Francji. Poruszałem się głównie za pomocą wózka inwalidzkiego, czasem wspomagałem się "balkonikiem" - opowiada szkoleniowiec w rozmowie z serwisiem "WP SportoweFakty".
I dodaje: - Przemieszczam się już prawie normalnie. Co najważniejsze: o własnych siłach. Mam jedynie problem z wejściem po schodach, ale moje kolana są już trochę zużyte, czas leci. Staram się być aktywny, wzmacniam mięśnie, żeby się nie zastać. Jeżdżę na rowerku, oczywiście stacjonarnym.
Choć całe zdarzenie kosztowało trenera Kasperczaka mnóstwo zdrowia i czasu nad powrotem do formy, to szczęście w nieszczęściu, że nie wydarzyło się nic poważniejszego, a szkoleniowiec w sobotę może spędzić miły czas na stadionie swojego byłego klubu,