Adrian Zandberg: Koronawirus lubi outsourcing

Rozprzestrzenianiu się koronawirusa można przeciwdziałać, zachowując czystość. Z tym bywa w naszych szpitalach nienajlepiej. Co roku tysiące Polaków chorują z powodu zakażeń wewnątrzszpitalnych. Przyczyn jest wiele. Jedna z nich to szpitalny outsourcing. Za czystość odpowiadają zewnętrzne firmy, dla których zysk bywa ważniejszy niż zdrowie i bezpieczeństwo pacjentów. Od lat media donoszą o szpitalnym grzybie, brudzie czy żenujących wręcz oszczędnościach na środkach czystości. Brak detergentów, worków na śmieci, jednorazowych rękawiczek dla zewnętrznego personelu to smutna codzienność. Od lat alarmowała o tym lewica i związki zawodowe.

Oszczędności dotyczą nie tylko rękawiczek, ale przede wszystkim - pensji i ubezpieczeń dla personelu. W firemkach, które na zlecenie odpowiadają za czystość czy żywienie w szpitalach, zatrudnia się na śmieciówki i płaci grosze. Chorobowe to w tej sytuacji luksus. Zdarzają się panie pracujące w szpitalu "na dzieło", które, jeśli się pochorują, same nie mogą iść na zwolnienie.

Na papierze polityka outsourcingu i "taniego państwa" przynosi zyski. W praktyce jest upokarzająca dla pracowników i niebezpieczna dla pacjentów. W sytuacji zagrożenia koronawirusem może mieć naprawdę dramatyczne skutki. Jeżeli zawiedzie higiena, szpitale, zamiast być bezpieczną enklawą, w której leczy się chorych, staną się punktami zapalnymi epidemii.

Rząd niestety nie zdobył się dotąd na odwagę, żeby wyeliminować tę patologię. Czas zasilić szpitale nadzwyczajnymi środkami z budżetu i w trybie kryzysowym wprowadzić standardy pracy w ochronie zdrowia. Muszą one dotyczyć całego personelu, także tego, który dotąd zatrudniały firmy zewnętrzne.

Jeżeli chcemy zatrzymać epidemię, czystość w szpitalach będzie bardzo ważna. Przez rozplenienie się outsourcingu państwo straciło kontrolę nad tym kluczowym elementem. Trzeba ją przywrócić, bo od tej kontroli będzie zależeć życie i zdrowie ludzi.