- Na tym etapie dochodzenia nie możemy wykluczyć, że przedmioty, które opublikował tygodnik "Wprost", ktoś przyniósł do mieszkania, ułożył je i dał sfotografować. W lokalu znajdował się foliowy worek, w którym dziwne przedmioty mogły być wcześniej umieszczone. Jeżeli ta wersja by się potwierdziła, okazałoby się, że ktoś chce Durczoka skompromitować - mówi nam jeden ze stołecznych śledczych, badających sprawę.
To jeden z nowych wątków w sprawie, którą od dwóch tygodni badają policja i prokuratura. Jak mówią nam, na tyle ważny, że brana jest także pod uwagę wersja ewentualnego szantażu bądź wymuszenia czegoś na znanym dziennikarzu.
Czy rzeczy mogły być podrzucone? W poniedziałek w prokuraturze będą odpowiadać m.in. na to pytanie redaktorzy z "Wprost": Sylwester Latkowski i Michał Majewski, autorzy tekstu. To ich do mieszkania wpuścił Zbigniew Tomczak (55 l.), właściciel apartamentu.
Koniecznie przeczytaj: Obrońca Kamila Durczoka mecenas Jacek Dubois: Większość zarzutów jest nieprawdziwa
To ten mężczyzna 16 stycznia wezwał do mieszkania na warszawskim Mokotowie policję. Podobno chciał wyrzucić lokatorkę, która nie płaciła czynszu. Ale na miejscu mundurowi zastali także wybiegającego z apartamentu Kamila Durczoka. Spisali dziennikarza. Dopiero miesiąc później właściciel mieszkania zgłosił się do "Wprost". Zaprosił dziennikarzy do apartamentu, by udokumentowali w nim bałagan, a także podejrzane substancje i erotyczne gadżety. Na zdjęciach, które opublikował tygodnik, były także porozrzucane rzeczy szefa "Faktów" TVN. Wśród nich jest dziwnie wyglądający foliowy worek. Są już ostateczne wyniki badań resztek białego proszku.
- Mogę potwierdzić, że proszek znaleziony w mieszkaniu to narkotyki, a konkretnie kokaina i amfetamina. Jednak, jak stwierdził biegły, są to opyliny, czyli śladowe ilości. Zabezpieczone są także odciski palców, które nadają się do badań DNA - mówi nam Paweł Wierzchołowski, prokurator rejonowy z Mokotowa.
Zapisz się: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail