Agent Tomek wymiotował na buty

2009-10-21 7:00

Zgrywał sierotę, ujmował czarującym uśmiechem i starannie nażelowanymi włosami. Nosił markowe ubrania, jeździł luksusowymi samochodami, szastał forsą, nie żałował grosza na kosztowne prezenty. Czy agent CBA Tomasz Małecki miał jakiekolwiek wady?

Miał dwie. Bo według tych, których rozpracowywał - "sprzedawał" swoich przyjaciół i wymiotował po alkoholu. A wymiotował wszędzie - na podłogę, na buty, a nawet do naczynia na alkohol.

Lista jego zdobyczy robi wrażenie. To on miał uwieść oskarżoną o korupcję posłankę PO Beatę Sawicką. To on wyprowadził w pole celebrytkę Weronikę Marczuk-Pazurę. Agent Małecki przeprowadził też transakcję kupna domu należącego - według CBA - do Jolanty Kwaśniewskiej.

Właściwie wiemy o nim tylko tyle, co powiedziały nam jego ofiary. Małecki pojawiał się w ich życiu niespodziewanie. Rozpracowywał przez kilka miesięcy. Czarował, zdobywał zaufanie, a także serce (posłanka Sawicka - tu co najmniej całował namiętnie). Na koniec prowokował i wystawiał. Rąbka tajemnicy o Małeckim uchylił też były już szef CBA Mariusz Kamiński. - Z tego człowieka robi się dzisiaj bawidamka i lowelasa. To ocena skrajnie niesprawiedliwa - narzeka. Jego zdaniem, w rzeczywistości mamy do czynienia z doświadczonym fachowcem od trudnych operacji specjalnych. - Dotyczyły one też handlu narkotykami i przemytu - podkreśla Kamiński.

Kompletnie inną ocenę wystawiają agentowi jego ofiary. - To człowiek bez sumienia i skrupułów. Karierowicz - mówił w programie "Teraz My" mężczyzna, który przez ostatnie kilka miesięcy towarzyszył słynnemu Tomaszowi. Dlaczego agent pojawił się w jego życiu? Ze względu na znajomość z rodziną Kwaśniewskich. Otóż to właśnie on wraz z matką był pierwotnym właścicielem domu w Kazimierzu Dolnym. CBA było przekonane, że rezydencja naprawdę jest własnością Kwaśniewskiej i jej męża. I że została kupiona na podstawioną osobę, czyli słupa. Małecki rozpracowywał mężczyznę przez kilka miesięcy. Na początku znajomości próbował mu zaimponować drogimi pojazdami. - Oprócz harleya miał dwa porsche - cayenne i carerra. Nie najlepiej nimi jeździł. Podczas wspólnej przejażdżki wjechał w tył innego auta, innym razem o coś zahaczył i urwał kawałek bocznych drzwi. Nigdy się tym nie przejmował. Mówił, że jest ubezpieczony - opowiada rozpracowywany mężczyzna.

Kiedy taktyka na "auta" spaliła na panewce, agent zaczął wzbudzać litość. - Udawał sierotę, której rodzice zmarli wiele lat temu. Z moją rodziną spędzał święta - wyznaje ofiara agenta. "Na sierotę" Małecki złowił też Marczuk-Pazurę. Jej znajomi dodają również, że próbował ją uwieść. - Na szczęście nie uległam - ucina celebrytka.

Zarówno ona, jak i mężczyzna z Kazimierza zwracają uwagę, że podczas wspólnych imprez agent szastał kasą. Jednorazowo potrafił wydać 2 tys. złotych, z czego 800 zł na napiwki. Z relacji mężczyzny wynika, że Małecki kompletnie nie miał głowy do alkoholu. - Dużo wymiotował. Tak było zawsze, gdy piliśmy alkohol. Zdarzało się, że robił to na podłogę, na swoje buty, a nawet do naczynia na alkohol - mówi mężczyzna. I dodaje: - Było mi strasznie wstyd. Teraz z perspektywy czasu śmieję się, że był to rzygający agent.

Ale do końca nie jest mu do śmiechu. Znajomość z Tomaszem zakończyła się dla niego prokuratorskimi zarzutami (wprowadzenia w błąd notariusza i uszczuplenia podatku należnego Skarbowi Państwa w wysokości 30 tys. złotych). Także Marczuk-Pazura jest podejrzana o powoływanie się na wpływy oraz żądanie i wzięcie łapówki za pośredniczenie w korzystnym rozstrzygnięciu procesu prywatyzacyjnego Wydawnictw Naukowo-Technicznych. O ich przyszłości zadecyduje sąd.

A jaka przyszłość czeka Tomasz Małeckiego? - Nie widzę żadnych podstaw, żeby go zwalniać ze służby - deklaruje nowy szef CBA Paweł Wojtunik.

To niebezpieczna i ciężka praca

Z dyr. CBŚ insp. Adamem Maruszczakiem rozmawia Piotr Sieńko.

"SE": - Krytycy operacji specjalnych zaczęli wskazywać ostatnio, że zapewnianie funkcjonariuszom biorącym w nich udział drogich samochodów, mieszkań, nieograniczonych ilości gotówki i najdroższych ubrań, to trwonienie pieniędzy podatników?

Adam Maruszczak: - Z pewnością nie można mówić o trwonieniu pieniędzy w kontekście operacji specjalnych. Funkcjonariusze, inwigilujący grupy przestępcze pod przykryciem, muszą budować pewną legendę, zachowując się i wyglądając wiarygodnie. W niczym nie mogą też odstawać od członków gangów, które rozpracowują.

- Czy opływanie w dostatki funkcjonariuszy, którzy latami korzystają z takiego dodatkowego "wyposażenia", jest opłacalne, czyli czy przynosi zamierzone efekty?

- Operacja wcale nie musi trwać latami. Jedne trwają kilka tygodni, inne kilka miesięcy, a jeszcze inne kończą się po kilku dniach. To ciężka i niebezpieczna praca. Bez takich operacji wielu grup przestępczych nie udałoby się zlikwidować albo kosztowałoby to znacznie więcej.

- Czy Centralne Biuro Śledcze także tak bogato wyposaża swoich funkcjonariuszy, jak inne służby w Polsce?

- Oczywiście. Wzorem wielu państw świata, CBŚ zapewnia uczestnikom operacji specjalnych wszystko, co może im pomóc w pracy, oraz - co najważniejsze - zapewnić bezpieczeństwo, minimalizując ryzyko zdemaskowania. Pamiętajmy, że policjanci pod przykryciem tak długo są skuteczni, jak długo nie zostaną zdekonspirowani. Zdemaskowanie lub nawet same podejrzenia o to, że dana osoba jest policjantem, może oznaczać dla niejednego funkcjonariusza natychmiastowy wyrok śmierci.

Nowy szef CBA Paweł Wojtunik dla "SE"

Operacje specjalne, o ile są prowadzone zgodnie z prawem, to jedna z najskuteczniejszych metod pracy służb. Dlatego biorącym w nich udział osobom należy zapewnić wszystko, co gwarantuje powodzenie operacji i ich bezpieczeństwo.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki