Bandaże schodziły mi razem ze skórą

2008-07-24 7:40

- Dziękuję redakcji "Super Expressu". Dziękuję wspaniałym Czytelnikom, szczególnie za święty medalik. Dzięki waszym modlitwom i tym wspaniałym odruchom serca szybciej zdrowiałem, a ból był łatwiejszy do zniesienia - mówi wyraźnie wzruszony Krzysztof Ziemiec (41 l.).

Dziennikarz, który narażając życie, w bohaterski sposób uratował swoje dzieci z pożaru, właśnie opuścił szpital na warszawskim Powiślu. Obolały, ale szczęśliwy powrócił do domu.

Warszawa, godzina 10.10. Oddział chirurgii plastycznej jednego z warszawskich szpitali. Do wyjścia właśnie szykuje się Krzysztof Ziemiec. Jest nie do poznania. Jego twarz świadczy o tym, że przeszedł prawdziwe piekło. Zapadnięte policzki, blada twarz... Na rękach ślady okropnych poparzeń. Bohaterski dziennikarz jednak się nie poddaje i z wysiłkiem rusza do wyjścia. O własnych siłach, wsparty na ramieniu kochającej żony Danuty. Obserwujący to pacjenci i personel nie kryli łez. Ziemiec też jest wzruszony, szczególnie gdy żegna się z personelem szpitala. Ma mu bardzo wiele do zawdzięczenia.

Męczył go ból, dzień i noc

- Gdy dzisiaj spojrzałem w lustro, to się przeraziłem. Ale i tak czuję się bez porównania lepiej niż jeszcze tydzień temu. Jestem jeszcze słaby, ale chciałbym jak najszybciej wrócić do normalnego życia - mówi Krzysztof. - Na początku męczył mnie niesamowity ból, dzień i noc. Bandaże schodziły razem ze skórą. Krzyczałem z bólu, ale i tak podobno dużo mniej niż inni pacjenci - wspomina drżącym głosem.

Wczoraj jednak dziennikarz był szczęśliwy. Mógł w końcu opuścić szpital i wrócić do domu, do ukochanej rodziny.

Najbliższy miesiąc musi spędzić w domu. Będzie chodził, poruszając się przy... ścianach. Żeby nie stracić równowagi. Musi też ćwiczyć, rozciągać skórę, żeby blizny nie zostały na zawsze. Są niemal stuprocentowe szanse, że tych ran nie będzie widać. W ciągu roku dziennikarz powinien też odzyskać normalny kolor skóry. - Tylko muszę o siebie dbać. No i unikać słońca przez rok - zdradza nam Ziemiec.

Uratował rodzinę z płomieni

Jednak bolesne wspomnienia zostaną w nim dłużej niż blizny na jego ciele. - Nie chcę wracać do tego, bo to było okropne... - z drżącym głosem mówi dziennikarz.

Ta potworna tragedia rozegrała się kilka tygodni temu w mieszkaniu Ziemca. Żona Danuta gotowała parafinę w garnku, który stanął w płomieniach. Ogień zaczął się błyskawicznie rozprzestrzeniać, śmiertelnie zagrażając całej rodzinie.

- Zdałem sobie sprawę, że albo wszyscy spłoniemy żywcem, albo zatrujemy się tlenkiem węgla, bo było pełno dymu. Jedyne wyjście to otworzyć drzwi, ale one stały już w ogniu. I dostałem nagle jakąś siłę z niebios i po prostu wszedłem w ten ogień i otworzyłem je. Wyprowadziłem dzieci i żonę - z przerażeniem wspomina dzielny dziennikarz. Trafił do szpitala. Prawie połowa jego ciała została poparzona. Dłonie, nogi, brzuch...

- Przez to wydarzenie zrozumiałem, że najważniejsza jest rodzina - dodaje.

Popularny dziennikarz jest wdzięczny za pomoc i wsparcie, które otrzymywał przez cztery tygodnie pobytu w szpitalu.

- Chcę podziękować redakcji "Super Expressu" i wszystkim Czytelnikom. W szczególności za święty medalik, który dostałem... - Ziemiec nie kryje wzruszenia. - Teraz marzę o własnej wannie i łóżku - mówi z uśmiechem bohaterski dziennikarz. Na szczęście jego koszmar już się kończy.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki