Dla McCaina ważniejsze od sondaży są zasady

2008-11-04 7:30

Od dawna różnice między kandydatami startującymi w wyborach na prezydenta Stanów Zjednoczonych nie były tak duże jak obecnie. Właśnie te różnice mogą zdecydować o wygranej jednego z nich.

Nie jest łatwym zadaniem wymienienie powodów, dla których wyborcy mogą chcieć oddać głosy na Johna McCaina, bo nawet zdaniem najbardziej zagorzałych republikanów nie jest to idealny kandydat.

Bez wątpienia na McCaina zagłosują wyborcy bliżsi mu wiekiem i ci o podobnej do niego biografii. Trudno się spodziewać, żeby weterani wojny w Wietnamie, dla których jest on bohaterem, głosowali na kogokolwiek innego. Bez wątpienia kandydat republikanów ma nieporównanie większe doświadczenie niż Obama i to na każdym polu. McCain nie marnował żadnej okazji, by to podkreślić. Gdy w kolejnych telewizyjnych debatach mówił o przywódcach innych państw, zazwyczaj wymieniał ich imiona. Na przykład o prezydencie Gruzji rzadko kiedy mówił inaczej niż "Misza". Każdy doskonale rozumiał, że to po prostu jego dobrzy znajomi. Na tym tle Obama wypadał jak pierwszoklasista. Na samym początku swojej kampanii wsławił się uwagą, że gdy tylko wygra wybory, od razu zadzwoni do prezydenta Kanady, by porozmawiać z nim o układzie NAFTA. Kłopot w tym, że Kanada nie ma prezydenta. Po senatorze stanu, którego od Kanady oddziela tylko jezioro, można by się spodziewać tak elementarnej wiedzy. McCain nigdy takiej gafy nie popełnił.

Kandydat demokratów to genialny, charyzmatyczny polityk, ale w amerykańskim Kongresie zasiada zaledwie od trzech lat, z czego już od dwóch zajmuje się tak naprawdę tylko prowadzeniem kampanii prezydenckiej. Jeśli wyborcy zadaliby sobie pytanie, który z kandydatów ma większe doświadczenie, aby od pierwszego dnia prezydentury być gotowym do sprostania zadaniom, jakie spoczywają na barkach przywódcy jedynego supermocarstwa świata - to McCain będzie ich naturalnym wyborem.

Jest jeszcze jeden argument, który sprawia, że budzi on co najmniej szacunek. Gdy w 2007 r., w orędziu o stanie państwa George W. Bush powiedział, że nie tylko nie wycofa żołnierzy z Iraku, ale nawet wyśle tam ich o 30 tys. więcej, niemal wszyscy Amerykanie byli temu przeciwni, z republikanami w Kongresie na czele. Tylko McCain, choć dużo go to politycznie kosztowało, przyznał Bushowi rację. Stwierdził: "Wolę przegrać wybory, niż żeby nasz kraj miał przegrać wojnę". Po czasie okazało się, że wysłanie dodatkowych wojsk miało sens. Amerykanie rozczarowani prezydenturą Busha zarzucają mu, że w większości wypadków głosował tak, jak obecny prezydent. Jednak to McCain był tym politykiem, który w Partii Republikańskiej najgłośniej krytykował sposób, w jaki była prowadzona wojna w Iraku. Krytykował sekretarza obrony Donalda Rumsfelda i przekonywał, że powinien odejść - i bez wątpienia w tej kwestii miał rację.

Wielu obywateli USA uważa, że ich ojczyzna zasługuje na prezydenta, który podejmując decyzje nie będzie kierował się wynikami sondaży, tylko swoim sumieniem i tym, co w jego przekonaniu jest naprawdę dobre dla kraju. To, że McCain nie słuchał często podpowiedzi doradców od wizerunku, kosztowało go wielokrotną utratę punktów w sondażach popularności, ale jak mało który polityk może powiedzieć swoim wyborcom: "Wiecie, że zawsze powiem wam prawdę, nawet jeśli będzie trudna, nawet jeśli to nie będzie to, co chcielibyście usłyszeć".

Jednak tak naprawdę największą zaletą McCaina dla wielu wyborców będzie to, że po prostu nie jest... Obamą. Niezależnie od tego, jaką euforię na wiecach budzi kandydat demokratów i jak doskonałym jest mówcą - dla wielu Amerykanów jego prezydentura byłaby podróżą w nieznane. McCain nie jest tak porywający, a głos oddany na niego nie będzie nową kartą w historii Ameryki, ale część wyborców uzna, że to właśnie dobrze. To głos na to, co znane i sprawdzone.

Pytanie, czy to wystarczy, by triumfować po najdłuższej, najdroższej i najbardziej fascynującej kampanii wyborczej w dziejach tego kraju? Kraju, którego 80 proc. mieszkańców uważa, że jego sprawy zmierzają w złą stronę, kampanii, której najsłynniejszym hasłem była "zmiana"?

Nawet jeżeli Obama ma teraz przewagę w sondażach nad McCainem, to opiera się ona na tych, którzy mają zdecydowane preferencje polityczne i już zdecydowali, na kogo będą głosować. Jednak na 24 godziny przed wyborami 1 na 7 wyborców wciąż nie wie, który z nich jest lepszym kandydatem. Prawdopodobnie około 70 proc. z nich może zagłosować na republikanina.

Warto pamiętać też, iż Stany Zjednoczone to kraj, gdzie bardzo głęboko zakorzenione są tradycje partyjne. Często dziedziczy się je niemal tak jak meble po przodkach. Oczywiście dwie największe partie amerykańskie na przestrzeni lat uległy zmianie i nie można np. porównywać partii republikańskiej XXI wieku do tej z XIX wieku. Ale wielu Amerykanów przez całe życie głosować będzie na tę samą partię. Tu ani politycy, ani wyborcy nie zmieniają tak często partyjnej przynależności, jak dzieje się to u nas. Niedawno, na Alasce, usłyszałem takie słowa: "Kocham mój kraj bardziej niż McCaina - głosuję na republikanów". I to najlepszy opis stanu duszy republikańskiego wyborcy - McCain nie jest idealnym kandydatem partii republikańskiej, ale jednak jest to kandydat partii republikańskiej.

Piotr Kraśko

Dziennikarz, prezenter głównego wydania "Wiadomości" TVP, były korespondent telewizji publicznej w Rzymie i Waszyngtonie. Ma 37 lat

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki