i
Zaczęło się od narodowej flagi. Pan Marian, człek zacny, społecznik, stwierdził, że oto wielkimi krokami nadciąga kolejna rocznica Cudu nad Wisłą, więc nabył biało-czerwoną. I wracając ze sklepu - runął jak długi. Noga bolała niemiłosiernie, ale rencista chciał wierzyć, że to tylko stłuczenie i sycząc z bólu jakoś dokuśtykał do domu. Ale nazajutrz było gorzej, więc zamówił taksówkę i obrał kurs na lekarza rodzinnego.
- Podwójne złamanie – zawyrokował medyk i skierował rencistą do gabinetu chirurga. Ale gabinet zamknięty był na cztery spusty, bo jeden doktor pojechał na urlop, a drugi zachorzał. Chciał nie chciał, pan Marian ruszył z powrotem do domu, ale pieszo, bo na taryfę już nie miał. Daleko nie uszedł. Ciemno zrobiło mu się przed oczami i osunął się na chodnik.
- Był wycieńczony, więc zadzwoniłam po pogotowie – opowiada Marta Jasion (54 l.), która jako jedyna pochyliła się nad zrozpaczonym człowiekiem. - Opisałam jego obrażenia, a dyspozytor na to, że karetki nie przyśle, bo życiu pacjenta nic nie grozi. I że zawiadomi policję, jak będę blokowała linię!
I tak pan Marian kolejną noc spędził w domu. Rankiem znów ruszył do przychodni i tym razem jakaś litościwa lekarka osobiście wezwała pogotowie. - Już czuję się lepiej, ale gorycz została – mówi rencista z gipsem na nodze i drzewcem flagi w ręku.