Dramat nad Wartą: Za minutę te dzieci utoną...

2013-08-15 10:02

Śmierć dopadła je w czasie beztroskiej zabawy... Kiedy rodzeństwo z Trębaczewa (woj. łódzkie) wchodziło do Warty, uśmiech nie schodził z im buziek. Dzieci nie przeczuwały nadchodzącej grozy. Niczego złego nie spodziewała się też ich mama. Robiła wszystkim zdjęcia telefonem komórkowym. Ostatnie fotki powstały dosłownie minutę przed tragedią... Potem dzieci porwała rzeka. A matka bezsilnie patrzyła, jak giną.

Beata Blajsz (36 l.) nigdy nie zapomni palącego słońca tamtego dnia i smaku wody wymieszanej ze łzami...

- Dzieci tak dawno nie były nad wodą.. - mówi w rozmowie z "Super Expressem" zrozpaczona mama. - Kiedy usłyszały, że pójdziemy nad rzekę, skakały z radości. Od rana były bardzo podekscytowane.

Ewunia (5 l.), Hania (†7 l.), Kasia (†11 l.), Mietek (†14 l.) i Andrzej (†15 l.) chwycili torby z rzeczami do plażowania i razem z mamą oraz asystentką z pomocy społecznej dziarsko ruszyli w stronę oddalonej kilka kilometrów od ich domu rzeki. Gdy dotarli na miejsce, było kilka minut po godzinie 14.

>>> Aniołki poszły prosto do nieba

- W wodzie spędziliśmy sporo czasu - wyjaśnia pani Beata. - Wchodziliśmy do niej i wychodziliśmy, by odpocząć na kocyku. Nawet najmłodsza Ewunia się pluskała. Wydawało się, że wszyscy jesteśmy bezpieczni, bo woda sięgała dzieciom co najwyżej do pasa.

Wszyscy świetnie się bawili. Mama robiła dzieciom zdjęcia telefonem komórkowym. Potem wręczyła aparat najstarszemu synowi, Mietkowi i sama pozowała do fotek. Nagle kąpiący się stracili grunt pod nogami... W wodzie zostali wtedy Hania, Kasia, Mietek, Andrzej i ich mama. Ewa była już na brzegu pod opieką asystentki.

- Nie mam pojęcia, jak to się stało, ale nagle zobaczyłam, że woda zaczyna zakrywać moje dzieci, a one błyskawicznie oddalają się od brzegu - mówi zapłakana mama. - Najpierw zabrała dziewczynki, chłopcy próbowali je ratować, ale też zostali porwani. Widziałam, jak ze wszystkich sił próbują wrócić na brzeg, jednak nie byli w stanie. Rzuciłam się za nimi, ale sama wpadłam pod wodę, zaczęłam się topić. Odruchowo złapałam za jakąś gałąź, dzięki temu udało mi się wyjść na brzeg. Krzyczałam "dzieci mi się topią, pomocy". Ale nikt nie zareagował. Asystentka zadzwoniła po pomoc...

Pani Beata biegała wzdłuż brzegu, bo liczyła, że któreś z dzieci zdoła do niego dotrzeć. Nic z tego. - Widziałam tylko płynące rzeką ciało Hani - załamuje ręce. - Kasi, Mietka i Andrzeja już nie zobaczyłam.

W sobotę dzieci zostały pochowane na cmentarzu w rodzinnym Trębaczewie. Pani Beata po śmierci swoich dzieci spotkała się z ogromną pomocą ze strony wielu osób. Za naszym pośrednictwem chcę im bardzo serdecznie podziękować. - Ogromne Bóg zapłać za wszystko - mówi.

>>> Ratownik WOPR: Głupota i brawura główną przyczyną utonięć

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki