- Nie spodziewałem się, że Leo Beenhakker da mi szansę właśnie teraz. Przecież nie było mnie nawet na wstępnej 28-osobowej liście kadrowiczów. Myślałem, że po kontuzji Kuby Błaszczykowskiego Beenhakker powoła Marka Zieńczuka, ale padło na mnie. Cieszę się strasznie, bo kadra to całe moje życie - przyznaje Kamil Kosowski (30 lat).
"Kosa" nie trenuje z pełnym obciążeniem, bo dokucza mu kostka stłuczona w trakcie ostatniego meczu Wisły. Leo Beenhakker powiedział jednak, że już dziś ze skrzydłowym "Białej Gwiazdy" wszystko powinno być w porządku. A Kosowski, bardziej niż o kontuzji, woli mówić o wymarzonym powrocie do kadry.
- Fajnie znów pojawić się we Wronkach. Dawno mnie tu nie było, w hotelu dali mi inny pokój niż zwykle, ale poza tym wszystko się zgadza. Jest "Żuraw", jest "Sobol", czyli stara dobra Wisła znów się skrzyknęła - cieszy się Kosowski, który wraz z debiutantami miał indywidualną odprawę u Beenhakkera.
Siwieje, ale staruchem nie jest
- Trener spotkał się ze mną, Gołosiem i Zahorskim i wytłumaczył, jak się u niego pracuje. Że potraktował mnie jak nowicjusza? Nie, to nie tak. To było nasze pierwsze spotkanie, więc musiał powiedzieć, co i jak. Podoba mi się jego styl. Jak mówi, że coś ma być o 15.00, to znaczy, że nie o 15.03. Ja też lubię porządek. Już widzę, że dobrze nam się będzie pracowało - mówi Kosowski i wybucha śmiechem, kiedy pada pytanie, czy młodzi kadrowicze mówią do niego per "pan".
- OK, trochę zaczynam siwieć, ale nie róbcie ze mnie starucha. Mam dopiero 30 lat, a we Włoszech powiedzieliby, że to piękny wiek. Nikt tu do mnie na "pan" nie mówi - śmieje się Kosowski.
Milion rocznie? To bzdura!
"Kosa" miał świetny początek sezonu. Strzela gole, ma sporo asyst, choć nie wszystko w Wiśle jest dla niego tak jak być powinno.
- Nie wiem, co dalej będzie, bo kontrakt z Wisłą kończy mi się w czerwcu, a nie widać konkretnej perspektywy na jego przedłużenie. Kiedy przyjdzie czas na rozmowy? Ten czas był jeszcze przed rozpoczęciem ligi - mówi z przekąsem "Kosa", dementując równocześnie dwie informacje.
- Nie jest prawdą, że jestem ulubieńcem prezesa Cupiała i nie jest prawdą, że zarabiam u niego milion złotych rocznie. Nawet go ostatnio nie widziałem, bo o kontrakcie rozmawiałem z Jackiem Bednarzem - tłumaczy Kosowski, który nie wierzy, że w najbliższym czasie spotka się w jednym zespole z największym przyjacielem - Żurawskim.
- Maciej był na początku gwiazdą Celticu, a teraz w ogóle nie gra. Taki los piłkarza. Ale w jego powrót do Wisły nie wierzę, bo klubu nie stać na "Żurawia".
Woli mówić o przyszłości, ale przyznaje, że bardzo go boli ta roczna przerwa od kadry.
- Nie wiem, dlaczego nie dostawałem powołań, kiedy jako jedyny Polak grałem w silnej lidze włoskiej. Pewnie nigdy tego nie zrozumiem. Ale wcześniej kadra ratowała mnie w trudnych momentach, kiedy mi nie szło, i tego nie zapomnę. Za granicą spędziłem 4 lata, w tym trzy nieudane. Teoretycznie można by się załamać, ale ja łatwo w depresję nie wpadam. Dam sobie radę.
15 miesięcy bez kadry
Po raz ostatni Kamil Kosowski zagrał w kadrze 6 czerwca 2006 roku, w meczu z Ekwadorem (0:2), na mistrzostwach świata. Później miał 15-miesięczną przerwę i powołanie otrzymał dopiero teraz, po tym jak urazu nabawił się Kuba Błaszczykowski. W kadrze "Kosa" zagrał 46 meczów i strzelił 4 gole.