To był dzień jak co dzień. Pan Marek C.(62l), rankiem karmił inwentarz w swoim gospodarstwie. Lał potworny deszcz i nie wyprowadził tego poranka klaczy Feli na pastwisko. Krowom podrzucił siana, a tucznikom zaniósł do obory ugotowane ziemniaki. Do nakarmienia pozostała jego ulubiona klacz Fela.
Na taczkę załadował więc kiszonkę i poszedł do zagrody konia. Spostrzegł, że w zagrodzie trzeba posprzątać, bo znajdowało się w niej dużo odchodów. – Wróciłem do szopy po grabie i widły – opowiada. – Zgrabiłem kupę starej słomy i chciałem ją przerzucić na korytarz. Kiedy nakładałem słomę na widły przypadkowo ukułem widłami Felę.
Zdenerwowała się bardzo, bo zaczęła głośno rżeć. Nie zwracałem na to uwagi i wziąłem do ręki trochę kiszonki, by ostudzić jej emocje. Podsunąłem jej pod pysk i wtedy chwyciła mnie zębami z całej siły za rękę. Mały palec opuchł w kilka sekund. Syn zawiózł mnie do szpitala. Nie dało się uratować małego palca, bo kości były potwornie zmiażdżone. Niestety amputowano mi pól palca.