- Wybaczyłem księdzu, bo gniew nie przywróci życia żonie - mówi Zygmunt Kucejko (45 l.), rolnik z Ostrej Góry (woj. podlaskie).
Mamo, wrócisz?
Środa, 17 października. Jolanta Kucejko ( 39 l.) wstaje o piątej rano, by zdążyć na autobus. Choruje na stwardnienie rozsiane i jedzie na kontrolę do białostockiego szpitala.
Przed wyjściem z domu słyszy ośmioletnią córeczkę Ewelinkę:
- Mamo, wrócisz? - pyta dziecko, a druga córka Madzia (10 l.) otwiera oczy i też czeka na to, co powie mama.
- Jasne - zapewnia kobieta z uśmiechem i całuje swoje dziewczynki.
Wsiada z mężem do samochodu i jadą do pobliskiej Popiołówki.
- Zostawiłem ją na samym końcu wsi. Przystanek miała jakieś sto metrów dalej - opowiada zszokowany Zygmunt Kucejko.
To była jego żona
Niedługo potem pan Zygmunt słyszy od sąsiadów, że w Popiołówce wydarzył się śmiertelny wypadek. Nie wie, że chodzi o jego żonę. - W końcu ktoś do mnie zadzwonił i powiedział, że to moja Jola miała wypadek. Nie chciałem uwierzyć - pan Kucejko próbuje powstrzymać łzy. - Wsiadłem w samochód i pojechałem tam.
- Żona leżała na drodze, przykryta folią. Jakiś ksiądz biegał w kółko i krzyczał: "Zabiłem kobietę! Zabiłem kobietę" - opowiada rolnik. - Po chwili podszedł do mnie, powiedział, że jest sprawcą wypadku, proboszczem w Sejnach. Zapytał, w jakim wieku mam dzieci i obiecał, że będzie się za nie modlił.
Będzie się modlił...
Na miejscu tragedii Zygmunt Kucejko usłyszał, że to wina Joli. Szła bowiem prawą stroną i wtargnęła na jezdnię, prosto pod koła nadjeżdżającego mercedesa.
Ksiądz Kazimierz G. (65 l.) zapewnia, że ten wypadek to nie jego wina.
- Tuż po tragedii widziałem się z mężem tej kobiety - mówi nam. - Wyściskaliśmy się i powiedział, że nie ma do mnie żalu.
W chwili wypadku ksiądz był trzeźwy, ale biegły sprawdzi stan techniczny auta i zbada, czy kierowca nie jechał z nadmierną prędkością.