Ta potworna zbrodnia długo czekała na wyjaśnienie. Bo dopiero teraz, po wielu miesiącach śledztwa, kajdanki zatrzasnęły się na rękach Łukasza Ś. Najpierw jego ofiara została uznana za zaginioną. A gdy w końcu znaleziono jej ciało, było rozszarpane przez dzikie zwierzęta i w stanie takiego rozkładu, że nie dało się go zidentyfikować. Dopiero badania DNA pozwoliły ustalić, że są to szczątki Justyny G. (+23 l.), mieszkanki Sulęcina (woj. lubuskie).
Gdy kilkanaście dni temu śledczy zapukali do domu Łukasza Ś., zabójca nie był zaskoczony. Niemal od razu przyznał się do zamordowania narzeczonej. Tyle że nie umiał wyjaśnić, dlaczego to zrobił. Posprzeczali się podczas spaceru? Owszem. O co? Już nie pamiętał. Dlaczego uderzył ją w głowę kamieniem? Nie wiedział. - Nie planowałem tego - wyznał beznamiętnie.
- Oni oboje brali narkotyki, więc może to stąd ta agresja - zastanawia się babcia zabójcy.
Gdy Justyna upadła, Łukasz Ś. wyciągnął z jej torebki telefon komórkowy, dokumenty oraz pieniądze. I jakby nic się nie stało, spokojnie wrócił do domu.
- Bydlak - mówi o swoim dawnym koledze była uczennica klasy kucharskiej sulęcińskiego zespołu szkół zawodowych. Inni mieszkańcy ul. Okopowej w Sulęcinie też nie zostawiają na nim suchej nitki. - Zawsze lubił kraść, to i zwłoki obrabował - mówią.
Prokuratura przedstawiła Łukaszowi Ś. pięć zarzutów, w tym najpoważniejszy - zabójstwa z motywów zasługujących na szczególne potępienie. Grozi mu dożywocie.
Zobacz także: Nowy Targ: Góral z sąsiedztwa zarąbał i zakopał naszego Michała