Niech zapłacą sprawcy

2008-07-21 5:00

Polacy powinni wspólnie z Żydami upomnieć się o odszkodowania za mordy i utracone mienie - odpowiada amerykańskiemu Kongresowi prof. Zdzisław Krasnodębski

Należy oddać zagrabioną przez komunistyczne państwo własność prywatną. To sprawa elementarnej sprawiedliwości. Na restytucję własności czeka od dawna wielu ludzi. Ale sprawa od razu przestaje być jednoznaczna, gdy pytamy konkretnie komu, co i kto powinien oddać. Jednym sensownym kryterium wyznaczającym krąg osób, którym przysługuje zwrot mienia, wydaje się kryterium obywatelstwa - bez względu na pochodzenie. Każde inne postanowienie byłoby dyskryminacją. Ale czy mamy uwzględniać tylko osoby, które obecnie posiadają polskie obywatelstwo - co wykluczyłoby tych, którzy wyemigrowali i ich spadkobierców, nie będących polskimi obywatelami - czy wszystkich obywateli Polski przed II wojną światową? Czy brak dodatkowych kryteriów nie naruszałby jednak owego elementarnego poczucia sprawiedliwości? Czy powinniśmy oddawać majątek Ukraińcom, których ojcowie i dziadkowie działali w UPA, na przykład na Wołyniu? Albo folksdojczom, którzy w czasie okupacji współpracowali z hitlerowcami? Czy osoby, które wyjechały z Polski jako wypędzeni i przesiedleńcy, mający kiedyś polskie obywatelstwo, powinny mieć prawo do pozostawionego w Polsce majątku? Niektórzy politycy i publicyści twierdzą, że w znanym przypadku Agnes Trawny mamy do czynienia z polską obywatelką, która dochodzi swoich praw w sporze z innymi polskimi obywatelami. Pomija się pewien istotny aspekt. W Niemczech warunkiem uznania kogoś za niemieckiego wysiedleńca z Polski było jego przyznanie się do niemieckości, potwierdzone też pewnymi obiektywnymi cechami, jak pochodzenie, język, wychowanie i kultura. Do czasu upadku komunizmu niemieckie urzędy przyznawały ów status chętnie i bez zbytniej dociekliwości. W latach osiemdziesiątych krążył wśród polskich kandydatów na Niemców dowcip, że wystarczyło mieć kiedyś w rodzinie owczarka niemieckiego, by zostać uznanym za wysiedleńca. Głównie liczyły się jednak folkslisty III Rzeszy. Urzędy niemieckie nie wymagały od wysiedleńców zrzeczenia się polskiego obywatelstwa. W ten sposób pojawiła się co najmniej kilkusettysięczna grupa osób o podwójnym obywatelstwie. Imigranci Polacy - ci "nie wypędzeni" czy "nie wysiedleni" - byli traktowani nieporównanie gorzej. Mogli uzyskać obywatelstwo niemieckie tylko po zrzeczeniu się obywatelstwa polskiego, nie otrzymywali pomocy od państwa niemieckiego i odszkodowań za pozostawione w Polsce mienie, nie uznawano też automatycznie ich dyplomów. Nie mieli więc dostępu do zawodów bardziej wykwalifikowanych, do pracy w administracji państwowej. Polscy imigranci w Niemczech, często nieróżniący się zupełnie pod względem kulturowym, tworzyli zatem dwie klasy w zależności od tego, czy mieli dziadka w Wehrmachcie lub na folksliście, czy też nie. Tym większy jest paradoks, że uprzywilejowani, którzy podawali się za ofiary nie tyle państwa komunistycznego, co Polski i Polaków, i przez lata czerpali z tego materialne korzyści, wracają, aby upomnieć się o zostawione majątki - zachęcani przez niemieckie urzędy. Wszystko to dzięki polityce państwa niemieckiego, które przezornie pozostawiło otwartą furtkę do roszczeń. Polska nadal toleruje podwójne obywatelstwo, zamiast traktować przyjęcie statusu wypędzonego, wysiedleńca lub późnego przesiedleńca jako optowanie, które automatycznie oznacza utratę obywatelstwa polskiego.

Jeśli chodzi o mienie żydowskie, sprawa jest zupełnie inna - polscy Żydzi byli ofiarą potwornej zbrodni. Należy się im zadośćuczynienie. Ale nie jest jasne, komu należy zwrócić - choćby po części - majątek lub wypłacić odszkodowania, a także kto powinien to zrobić. Majątek żydowski znajdujący się w Generalnym Gubernatorstwie - domy, mieszkania, fabryki i zakłady, które nie zostały wcześniej zlikwidowane, konta bankowe, także majątek ruchomy - został skonfiskowany przez Niemców do 1942 roku. Dopiero od niedawna historycy niemieccy piszą o tym, jak bardzo Niemcy wzbogacili się na tym rabunku. PRL przejęła to, co zostało z dawnej własności żydowskiej w ramach powszechnej nacjonalizacji. Sprawa jest tym bardziej skomplikowana, że restytuowane dobra rzadko rzeczywiście trafiają do dawnych właścicieli lub ich rodzin. Pokazuje to opisane w styczniu przez "Frankfurter Allgemeine Sonntagzeitung" doświadczenie z 1,25 miliarda dolarów, które w 1998 roku zgodziły się wypłacić banki szwajcarskie. Do przedwojennych żydowskich posiadaczy kont i ich spadkobierców trafiło tylko 390 milionów z rozdysponowanych dotychczas 978 milionów. Okazało się, że było ich znacznie mniej niż twierdziły żydowskie organizacje - nieco ponad 5 tys. Liczba ta powiększy się jeszcze o 13 tys. osób, co do których przyjmuje się, iż prawdopodobnie takie konta posiadały, choć nie mogą tego udokumentować. Dostaną one po 5 tys dolarów. Reszta pieniędzy została przekazana dawnym żydowskim robotnikom przymusowym i Żydom obrabowanym przez III Rzeszę, przy tym aż 200 milionów dolarów przekazano do Rosji. Administrowanie rozdziałem pieniędzy kosztuje 20 milionów rocznie. Ogromne sumy zarobili adwokaci, rekordzista - 25,3 miliona dolarów. Niektórzy z nich - jak znany w Polsce Edward Fagan - popadli w kłopoty z prawem. Faganowi, który zbankrutował i ma ponad 15 milionów długów, zarzuca się m.in., że w sprawie o szwajcarskie pieniądze oszukał dwie ze swych klientek na 400 tys dolarów. Kłopoty ma też działacz żydowski Israel Singer, którego prokuratura nowojorska skłoniła do rezygnacji z prezesowania Światowemu Kongresowi Żydów. Zarzuca się mu między innymi, iż środki uzyskane od Szwajcarów przekazywał na odbywany w Polsce "Marsz Żywych", organizowany przez Avrhama Hirchsona, przyjaciela Fagana i byłego izraelskiego ministra finansów, który reprezentował Izrael w negocjacjach o szwajcarskie odszkodowania. Hirchson także podejrzewany jest o korupcję - w Izraelu prowadzi się śledztwo w jego sprawie.

Szwajcarzy, którzy wzbogacili się na wojnie, mogą patrzeć na te nieprawidłowości przez palce. I tak wykręcili się względnie tanim kosztem. Byłoby jednak paradoksem, gdyby polskie społeczeństwo, jedno z najuboższych w Europie, którego nie stać nie tylko na porządne szpitale lub uniwersytety na przyzwoitym poziomie, ale i na nakarmienie dzieci, nabijało kabzę niemieckim wypędzonym, wzbogacało niebiednych przecież amerykańskich adwokatów czy organizacje żydowskie, które z prawdziwymi ofiarami Holokaustu niewiele mają wspólnego. Przecież to nie abstrakcyjne państwo będzie dokonywać restytucji, tylko my wszyscy. Wielu Polaków nigdy nie dostało żadnego odszkodowania ani za zamordowanych krewnych, ani za tortury na gestapo, ani za zniszczony majątek. Jak zwrócić mienie dawnym mieszkańcom Warszawy, miasta zrównanego z ziemią na rozkaz Hitlera? Czy jedni warszawiacy powinni płacić odszkodowania innym? Byłoby lepiej, gdyby polscy i żydowscy mieszkańcy przedwojennej Warszawy oraz ich spadkobiercy utworzyli Warsaw Jewish-Polish Claim Conference, aby wspólnie upomnieć się o odszkodowanie za mordy i prześladowania, za utracone mienie, u tych, którzy byli sprawcami ich nieszczęść.

Prof. Zdzisław Krasnodębski

Socjolog i filozof społeczny. Profesor uniwersytetu w Bremie i UKSW w Warszawie. Ma 55 lat

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki