To się stało w niedzielę po południu. Dzień był upalny, nic dziwnego, że plażę nad jeziorem oblegały tłumy. - Były ze trzy kolonie, do tego turyści i mieszkańcy Orzysza. W sumie dobrze ponad 300 osób! A na to całe zgromadzenie tylko ja i koleżanka – mówi Franciszek Kulka (53 l.), ratownik z ponad 30-letnik stażem. - A ludzie, jak to ludzie, są niesforni. Ciągle zwracamy im uwagę, żeby nie skakali z pomostu i nie przepływali pod nim, bo to bardzo niebezpieczna, pontonowa konstrukcja. Nic nie pomaga. Jak grochem o ścianę. Tak samo opiekunki dzieci. Prosimy, żeby nie puszczały do wody wszystkich naraz, tymczasem dzieciaki robią co im się podoba – dodaje ratownik.
Nikt nie zauważył jak Piotrek zniknął pod wodą. Panika zaczęła się dopiero wtedy, jak opiekunki nie mogły go znaleźć. Rzeczy chłopaka były na brzegu, a on? Ktoś powiedział, że dzwonił do rodziny i chciał jechać do domu. - Zaniepokoiło mnie to. Wezwałem pomoc z ośrodka szkolenia nurków oddalonego kilkaset metrów od plaży. - mówi ratownik. Zaraz też zawiadomiono policję. 40 minut później Piotrka wydobył z wody płetwonurek. Reanimacja nic nie dała. - On w ogóle nie miał wody w płucach. Same treści żołądkowe. Zupełnie tak, jakby się zadławił jedzeniem – dziwi się Kulka. Czy właśnie taki był powód śmierci chłopaka? To ustali śledztwo, które prowadzi prokuratura w Piszu. Pewne jest jedno: na tak dużą plażę dwóch ratowników to stanowczo za mało. Próbowaliśmy porozmawiać z pracownikami kolonii Caritasu Diecezji Ełckiej, ale nie chcieli komentować tego, co się stało.