Paweł trafił do suwalskiego szpitala po tym, jak najechała na niego ciężarówka. Chłopak wracał z kolegami z dyskoteki na obrzeżach miasta. Jeden z nich dla żartu rzucił portfel chłopaka na środek jezdni. Paweł schylił się po niego i wtedy doszło do dramatu. Rozpędzony tir uderzył 20-latka z ogromną siłą. Z tego wypadku Paweł nie mógł wyjść cało. A jednak. - Lekarze stwierdzili, że stan syna jest tak bardzo poważny, że w każdej chwili może umrzeć. Miał uszkodzone wszelkie narządy, jakie można było uszkodzić - wspomina ze łzami w oczach Kazimierz Laszkowski (53 l.), ojciec Pawła. - On był w głębokiej śpiączce, a my odchodziliśmy od zmysłów.
Lekarze nie dawali szans
Minął miesiąc, a chłopak się nie budził. Gdy nie dawano mu już żadnych szans, lekarze zalecili rodzicom chłopaka, żeby opowiadali śpiącemu Pawłowi najbardziej wzruszające i szczęśliwe chwile z jego życia. Mama i tata opowiadali synowi o piłce nożnej, którą tak bardzo kochał Paweł, o rodzeństwie. Ale chłopak ani drgnął.
Tymczasem stał się cud. - Jeśli macie w domu psa, to przyprowadźcie go do szpitala. To ostatnia szansa na pobudkę Pawła - stwierdzili lekarze. Rodzice natychmiast przyprowadzili do Pawła jego suczkę Sabę. Pies wskoczył zgrabnie na łóżko szpitalne i polizał panu dłonie. Później Saba ułożyła się wzdłuż bezwładnego ciała na łóżku i położyła ciemny pyszczek na brzuchu chłopaka.
Potem pies jeszcze wiele razy odwiedzał swego pana w szpitalu. I zadziałało! Okazało się, że Paweł poruszył ręką i zamrugał powiekami. Wrócił do świata żywych!
- Dziękujemy Bogu, że Paweł jest z nami i że Bóg dał nam tego małego szczekającego anioła - mówi z uśmiechem mama Pawła.