Kiedy Robert Skrzypczak (37 l.), kierowca z piekarni w Krotoszynie (woj. wielkopolskie), pokazał swojemu szefowi Zbigniewowi Sójce (60 l.) zwolnienie lekarskie, ten wściekł się.
- Krzyczał: Co to k... jest!? G... mnie to obchodzi - opowiada pan Robert. Potem na korytarzu szef rzucił się na niego.
- Dopadł mnie przy drzwiach - mówi Skrzypczak i podkreśla, jak bolesne ciosy na niego spadły.
- Uderzył mnie w plecy, potem w klatkę. Na koniec chciał mi przywalić w głowę wiadrem. Syn go powstrzymał - kontynuuje pan Robert. Jako dowód pokazuje obdukcję lekarską.
Opowiada, że dla Sójki, właściciela piekarni, harował na okrągło.
- Miałem rozwozić pieczywo, a musiałem przygotowywać cały towar do transportu, pakować i wypakowywać - uściśla. Godził się na to, bo o pracę niełatwo. Do lekarza poszedł, bo coraz bardziej doskwierały mu bóle kręgosłupa.
Zbigniew Sójka zaprzecza, że pobił kierowcę. - Podniosłem głos i może powiedziałem o parę słów za dużo. Nie rzuciłbym się z pięściami na mężczyznę o 30 lat młodszego - utrzymuje.
Uważa, że kierowca... sam się pobił. Sprawę rozstrzygnie teraz sąd.
Pan Robert szuka pracy. - Będę uważał. Nie chcę znowu trafić na wariata - mówi.