Najmłodsze z osieroconych dzieci ma 2,5 roku, najstarsza córka niedługo skończy 20 lat. - Dzieciaki zawsze były dopilnowane z lekcjami, matka poświęcała im dużo czasu - dodają nauczyciele ze szkoły, gdzie chodziły.
W małżeństwie z 20-letnim stażem działo się natomiast różnie. Mariusz M. był, jak to się mówi, złotą rączką. Umiał zarabiać na chleb. Niestety, coraz częściej zaglądał do kieliszka. W 2010 roku w domu kilka razy pojawiła się u nich policja.
W końcu mężczyzna postanowił się zmienić. Przed ołtarzem miejsowego kościoła ślubował, że przez rok nie tknie alkoholu. Znalazł pracę w Warszawie, robił przy pracach wykończeniowych w budownictwie. Zarabiał, przyjeżdżał do domu, przywoził prezenty.
Niestety, czas przysięgi minął. Gdy mężczyzna wrócił do domu na święta, zaczął znowu popijać. Dwa tygodnie temu przeprowadził się do starej rudery stojącej naprzeciw domu, gdzie kiedyś mieszkała jego matka.
Feralnej nocy uzbrojony w broń własnej konstrukcji wdarł się do domu żony. - Macie kilka minut życia - krzyknął. Dzieci zaczęły uciekać. Mariusz M. podszedł do mał-żonki i wypalił jej prosto w głowę.
- Strzelał też do najstarszej córki, Anety (20 l.), ale nie trafił - opowiada siostra zabitej Doroty. Potem zabójca postanowił zabić siebie... - Poszedł do budynku gospodarczego i tam strzelił sobie w głowę - mówi Beata Syk-Jankowska, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Lublinie.
Dzieci noc spędziły u sąsiadów. Potem trafiły do Domu Dziecka w Komarnie. Nie wiadomo, kto się nimi zajmie. Są w szoku, opiekują się nimi psychologowie. Pogrzeby rodziców odbędą się najprawdopodobniej w sobotę.