Rzeźnik z Wołomina zaatakował gdy spali: Zabijał matkę, obudził Sylwię, złamał jej szczękę i poderżnął gardło

2013-05-03 11:08

Gdy Jerzy N. (†40 l.) wypił, zmieniał się w psychopatę. Biegał po Wołominie (woj. mazowieckie) z siekierą, w domu katował dzieci i konkubinę Katarzynę C. (†37 l.). Wtedy Sylwia (†15 l.) pospiesznie ubierała młodsze rodzeństwo i ukrywała się z nim u sąsiadów. W niedzielny poranek nie udało jej się w porę uciec. Rzeźnik z Wołomina zaatakował, gdy wszyscy spali. Podrzynał im gardła. Sylwia zginęła, próbując ratować mamę.

Co stało się w niedzielny poranek w domu przy ul. Sławkowskiej w Wołominie? Z opisu świadków i badań śledczych wyłania się prawdziwy horror.

Wszyscy spali, gdy rzeźnik z Wołomina, dzierżąc długi kuchenny nóż, stanął nad łóżkiem Katarzyny C. (†40 l.) i bez słowa wbił jej ostrze w gardło. Konkubina próbowała walczyć, wtedy zbudziła się Sylwia (†15 l.). Dziewczynka próbowała ratować mamę, jednak Jerzy N. był silniejszy. Kilkakrotnie uderzył dziecko pięścią w twarz, łamiąc jej szczękę. Potem poderżnął jej gardło. Potem zwyrodnialec skierował kroki do łóżek Darii (10 l.) i Huberta (8 l.). Ciął ich ciała jak opętany (dzieci mają poderżnięte gardła i rany na głowach), jednak nie udało mu się zabić rodzeństwa. Myśląc, że nie żyją, wybiegł z domu i powiesił się na sznurze w komórce swojej matki. Taką wersję wydarzeń, na razie wstępną, sugerują wyniki sekcji zwłok, które zostały przeprowadzone we wtorek. - Katarzyna C. miała ranę ciętą szyi, jej córka trzy rany cięte oraz złamaną żuchwę. Śmierć Jerzego N. spowodowało powieszenie - podsumowuje Artur Orłowski, szef wołomińskiej prokuratury. Dlaczego nikt nie powstrzymał tego psychopaty, nim doszło do tragedii? Tak naprawdę niewiele osób wiedziało, co działo się za drzwiami starego domu przy ul. Sławkowskiej w Wołominie. A ci, którzy wiedzieli, woleli milczeć w obawie przed Jerzym N.

"Super Express" dotarł do przybranej babci Sylwii, która udzielała jej schronienia przed katem. - To było biedne dziecko. Żyła w ciągłym strachu przed tym potworem i jednocześnie musiała dbać o młodsze rodzeństwo. Opiekowałam się nią niemal od urodzenia. Chodziłam z nią na rozpoczęcia roku szkolnego, książki kupowałam, kolonie opłaciłam. Gdy Sylwia była starsza, przyjeżdżała do mnie, żeby uciec przed konkubentem matki - opowiada Danuta Banaszek (75 l.).

W najbliższych dniach śledczy planują przesłuchanie Darii i Huberta. Dzieci są ranne, ale dochodzą do zdrowia w szpitalu przy ul. Niekłańskiej w Warszawie.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki