- Spałem, gdy poczułem, jak ktoś mnie trącił i krzyczał do mnie - mówi pan Zdzisław. Nad łóżkiem zobaczył postać. - W pewnym momencie ktoś złapał mnie za ubranie i wywlekł z pokoju. Jak mnie wynosił z domu, dookoła widziałem tylko płomienie. Boże, moje ocalenie to prawdziwy cud! - wzdycha.
Starszego mężczyznę uratował jego sąsiad Paweł Pisarski. Około północy wyszedł za potrzebą. Gdy zobaczył, że dom Zdzisława Wiśniocha stoi w ogniu, ani chwili się nie zawahał. - Wiedziałem, że w domu jest sąsiad. Wbiegłem więc do budynku, żeby go ratować - mówi.
Gdyby mężczyzna odczekał kilka sekund dłużej, Zdzisław Wiśnioch spłonąłby żywcem. - Gdyby nie on, już by mnie nie było - zaznacza uratowany.
Kilka miesięcy temu pan Wiśnioch wyprowadził się z domu, który spłonął, do innej części miasta. W Mlądzu zostało jeszcze trochę dokumentów, które pan Zdzisław chciał zabrać feralnego wieczoru. - Tak się nieszczęśliwie złożyło, że po przyjeździe zepsuło mi się auto. Zmęczyłem się naprawą samochodu i postanowiłem tu zanocować. I przez to o mało nie zginąłem... - mówi przerażony.