SZOK! Gwałt w Sądzie Okręgowym w Warszawie!

2013-04-16 4:00

Naprawdę trudno uwierzyć w to, co działo się w Sądzie Okręgowym w Warszawie. Pod nosem straży sądowej, w budynku, w którym codziennie przewijają się setki policjantów i prokuratorów, tuż obok toczących się najważniejszych w państwie procesów, grupka więźniów miała sobie urządzać... regularne spotkania towarzyskie z zaproszonymi do gmachu sądu panienkami. Sprawa pewnie nigdy nie ujrzałaby światła dziennego, gdyby jeden z więźniów nie przeholował. Podczas jednego ze spotkań zgwałcił i pobił swoją konkubinę.

Sprawa wyszła na jaw 13 stycznia 2010 roku. Wtedy to policjanci z warszawskiej Woli zatrzymali na terenie sądu okręgowego przy al. Solidarności Adama B. (50 l.). Usłyszał zarzut gwałtu i pobicia swojej konkubiny Pauliny Ś. Do zdarzenia miało dojść dwa dni wcześniej, czyli 11 stycznia, kiedy Adam B. wraz z grupą innych więźniów pracował na terenie sądu. Jak to możliwe?

Okazuje się, że grupa skazańców, która miała wziąć udział w prostych pracach porządkowych na terenie sądu, urządzała sobie spotkania z zaproszonymi do budynku kobietami. Pomieszczenie socjalne, które miało służyć więźniom do przebierania się czy wypicia herbaty, w czasie przerwy służyło do... seksualnych spotkań. I wszystko to w godzinach pracy sądu niemal pod nosem straży sądowej.

Jak napisał tygodnik "Uważam Rze", 11 stycznia 2010 roku Paulina Ś. miała odwiedzić swojego konkubenta. Nie wiadomo, dlaczego kochankowie się pokłócili. Kobieta chciała wyjść, ale Adam B. miał uderzyć ją kilka razy, przystawić do szyi ostre narzędzie i zgwałcić. Kobieta zgłosiła sprawę na policję, która zatrzymała 50-latka. 16 stycznia tego roku zapadł wyrok w tej sprawie. Sąd Rejonowy dla Warszawy-Woli skazał mężczyznę na 3 lata więzienia.

Jak to możliwe, że więźniowie w ogóle mogli spotykać się z kobietami?

- Do sądu może wejść każdy. Jeśli nie wnosi żadnych niebezpiecznych narzędzi, nikt go nie zatrzyma - nie ukrywa jeden z pracowników sądu okręgowego.

Kto kontroluje więźniów pracujących w sądzie?

- W tym wypadku mieliśmy do czynienia z osadzonymi w systemie półotwartym. Nie byli oni pilnowani podczas pracy przez funkcjonariuszy służby więziennej. Odpowiadał za nich podmiot zlecający pracę, czyli w tym wypadku Instytut Gospodarstwa Pomocniczego Bemowo - tłumaczy kpt. Elżbieta Krakowska, rzecznik warszawskiej SW. Nasi pracownicy prowadzą wyrywkowe kontrole takich miejsc pracy kilka razy w miesiącu - dodaje kpt. Krakowska.

Każdy z więźniów chce pracować, bo jest to sposób na wyrwanie się zza krat. Jak ustalił "Super Express", Adam B. trafił na Białołękę w październiku 2009 roku. Odsiadywał 2 lata za oszustwa. Już w listopadzie trafił do pracy. Tak więc schadzki w największym warszawskim sądzie mogły trwać miesiącami! Co więcej, B. miał normalną umowę o pracę i dostawał wynagrodzenie. Zgodnie z obowiązującymi wtedy przepisami co najmniej połowę minimalnej płacy.

Poprosiliśmy rzeczniczkę sądu okręgowego o komentarz - powiedziała, że to na razie niemożliwe i poprosiła o pytania na piśmie. Do zamknięcia tego numeru "SE" nie dostaliśmy odpowiedzi.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki