Gdy piloci Tu-154M, który 10 kwietnia 2010 roku rozbił się w Smoleńsku, zorientowali się, że warunki pogodowe nie sprzyjają lądowaniu, chcieli zawrócić na inne lotnisko. - Panie dyrektorze, wyszła mgła, w tej chwili. I przy tych warunkach, które są obecnie, nie damy rady usiąść. Spróbujemy podejść, zrobimy jedno podejście, ale prawdopodobnie nic z tego nie będzie. Także proszę już myśleć nad decyzją, co będziemy robili - informował dyrektora protokołu dyplomatycznego MSZ, Mariusza Kazanę, kapitan Arkadiusz Protasiuk (+36 l.). Kazana upierał się, by "próbować do skutku". Wtedy interweniowała Basia: "Panie dyrektorze, wróćmy" - prosiła. Niestety, nikt jej nie posłuchał. Ten błąd kosztował życie 96 osób. Chwilę przed kastatrofą Basi udało się wyprosić z kabiny pilotów wszystkich, poza generałem Andrzejem Błasikiem (+48 l.). On również miał nalegać na lądowanie mimo grożącego niebezpieczeństwa. W tym przypadku chodziło o niską wysokość. - Zmieścisz się śmiało - naciskał na kapitana Protasiuka. Być może gdyby gen. Błasik dostosował się do poleceń Barbary i opuścił kokpit, 10 kwietnia 2010 r. nie zapisałby się na kartach nowej historii jako dzień tragedii narodowej.
Zobacz: Katastrofa smoleńska. Stenogramy opublikowane przez Radio RMF FM nie są jedynymi!