Gehenna Marcelka i jego dwóch braci musiała trwać latami. Bo właśnie przemoc domowa była powodem, że Katarzyna W. uciekła z dziećmi od męża. Dostała rozwód, ale na eksmisję byłego małżonka z ich wspólnego lokum w Czaplinku musiała czekać. Z pomocą przyszedł jej Ośrodek Wspierania Dziecka i Rodziny w Drawsku, oferując dach nad głową, nadzór kuratora i stałą opiekę psychologa.
Pod opieką specjalistów nic złego w tej rodzinie nie miało prawa się wydarzyć, tymczasem Miłosz (8 l.), Marcel (6 l.) i najmłodszy dwulatek przeżywali piekło, które urządziła im matka wraz ze swoim konkubentem. Dzieci były bite i pewnie ten proceder trwałby nadal, gdyby Katarzyna W. nie wezwała pogotowia do Marcelka. Przybyły lekarz stwierdził, że chłopczyk ma problem z oddychaniem, traci świadomość. Ale zobaczył coś jeszcze - jego bracia też mieli siniaki. Ktoś musiał ich bić!
Zawiadomiono policję. Katarzyna W. też zgłosiła się na posterunek. Twierdziła, że Marcel miał scysję z kolegami i wtedy coś mu się stało. Nikt w tę bajkę nie uwierzył. Ona i jej partner zostali przesłuchani. Przyznali się do maltretowania dzieci. Jej grozi kara do 5 lat więzienia, jemu do 10 lat. Dziś sąd zdecyduje, czy trafią do aresztu.
Zobacz: 27-latek schował w MAJTKACH marihuanę, bo bał się policjantów!