Tylko w SE: Pierwszy wspólny wywiad z Anną i Bronisławem Komorowskimi!

2010-02-28 11:53

Pierwszy wspólny wywiad z Anną i Bronisławem Komorowskimi. Żona marszałka Sejmu i kandydata na prezydenta wyznaje: Nie mebluję po nocach pałacu!

- Czuje się już pani pierwszą damą?

Anna Komorowska: - Proszę mi wierzyć, nie mebluję po nocach prezydenckich apartamentów. Nawet nie wiem, jak tam to wszystko wygląda.

- Pewnie jest umeblowane...

A.K.: - Nie ma co na razie uruchamiać wyobraźni. Jesteśmy na etapie prawyborów. Ale jeśli okaże się, że trzeba zamieszkać w pałacu, to wejdę w ten etap i wszystko pójdzie dobrze.

Bronisław Komorowski: - Znam moją żonę od bardzo dawna. Jest osobą dzielną, odważną i w dodatku świetnie zorganizowaną. W jej naturze nie jest działanie dla siebie, ale dla innych. Do tego wszystkiego ma piekielnie silny charakter. To wystarczające kwalifikacje, by poradzić sobie w najtrudniejszych sytuacjach. Życiowych i politycznych.

Patrz też: Sondaż SE: Komorowski miażdży Sikorskiego

- Dużo rozmawiacie o wyborach?

A.K.: - Ten temat wraca. Już dawno pojawiły się pierwsze sugestie, życzenia, czasami nieszczere. Jakiś czas temu znajomi przynieśli nawet wiadomość od wróża, że "Bronek zostanie prezydentem".

- Jeśli patrzeć na sondaże, to jest na dobrej drodze...

A.K.: - Jestem głęboko przekonana, że mój mąż ma wszelkie kwalifikacje, aby być bardzo dobrym prezydentem. Jest politykiem znanym, przewidywalnym, koncyliacyjnym. Ale też ma pazur i potrafi bronić swoich racji.

- To dlaczego pomysł z ewentualną przeprowadzką do pałacu przy Krakowskim Przedmieściu na początku się pani nie podobał?

A.K.: - To nieprawda. Od początku wiedziałam, że jeśli mąż zdecyduje się startować, to będziemy go, jako rodzina, wspierać. Jesteśmy przygotowani i damy radę. Jednak przy całym zamieszaniu nie sposób było nie pomyśleć o sobie, dzieciach i rodzinie. O tym, jaką zmianę w naszym życiu może przynieść prezydentura Bronka. Ja wiem, że na pierwszy rzut oka to wszystko wydaje się strasznie miłe, zaszczytne. Ale trzeba też mieć świadomość różnych ograniczeń, jak i wizję kubłów pomyj wylewanych na nasze głowy przez przeciwników. Nie jesteśmy rodziną z kolorowych żurnali, tylko z realnego, nie zawsze łatwego życia. Przeżyliśmy dni i kolorowe, i szare.

B.K.: - Nie wyobrażam sobie, by któryś z moich potencjalnych rywali w kampanii prezydenckich zlekceważył własną małżonkę i nie zapytał jej: "a jak Ty to widzisz?". Przecież prezydentura pociąga określone konsekwencje dla małżeństwa, dzieci i rodziny. Musieliśmy to wszystko przegadać.

- Czego naprawdę się pani obawia?

A.K.: - Przede wszystkim utraty prywatności. Nie jestem osobą, która funkcjonuje na pierwszych albo nawet piątych stronach gazet. Nigdy tego nie chciałam. Bardzo sobie ceniłam, że na ulicy, w sklepie jestem nierozpoznawalna. Medialne błyszczenie nie jest w moim stylu.

- Pewnie będą haki i kampanijne błoto.

A.K.: - Będziemy się wspierać i to udźwigniemy. Człowiek przecież wie, co w swoim życiu robił. A że ktoś zacznie rzucać jakimiś kłamstwami czy pomówieniami? Jak chce uderzyć, to zawsze kij znajdzie.

Czytaj dalej >>>


- A co na to wszystko dzieci?

B.K.: - Była normalna rozmowa. Mówiły, czego się obawiają, pytały, co to dla nas wszystkich może oznaczać. Racje były, są i pewnie będą podzielone.

A.K.: - Wiedzą, że trzeba ojca wspierać. Ale nie chcą tracić nic ze swojego dotychczasowego życia.

B.K.: - Ich marzeniem nie jest oglądanie żyrandoli i zwiedzanie pokoi w pałacu.

- Polityka zawsze była w waszym domu obecna. Jak to było przed 1989 rokiem?

A.K.: - Cóż, domowe naloty służby bezpieczeństwa to nie były miłe sytuacje. Zwłaszcza kiedy przyszli i zobaczyli powielacz czy bibułę. Albo jak zabierali męża. Człowiek robił wszystko, by nie dać się złamać. I się nie bać. Były więc drobne złośliwości, uprzykrzanie im życia, odwracanie uwagi.

Patrz też: Wojna w Platformie! Sikorski i Komorowski walczą na listy

- Czyli nie jest pani kobietą strachliwą?

A.K.: - Nie, absolutnie!

B.K.: - Oj, jeszcze pan nie wie, co panu może grozić... (śmiech)

- Politycy bywali u was w domu?

A.K.: - Sporadycznie. A jeśli nawet jakieś polityczne narady w domu się odbywały, to ja w nich nie uczestniczyłam. Proszę pamiętać, że miałam na głowie piątkę małych dzieci. Ktoś tym wszystkim musiał zarządzać. Kierowanie takim domem to niezła menedżerska robota. Trzeba wszystko zorganizować. Lekcje z dziećmi, dodatkowe zajęciach, rachunki, zakupy, pranie, sprzątanie, gotowanie itp., itd.

- Który z polityków z tamtego okresu szczególnie pani imponował?

A.K.: - Kluczowy był dla mnie zawsze styl uprawiania polityki. Dlatego wyróżniali się Tadeusz Mazowiecki i zmarły niedawno Krzysztof Skubiszewski. To była prawdziwa klasa. Naprawdę tęsknię za tym poziomem.

Czyatj dalej >>>


- Czyli sztuki odgrywane przez dzisiejszych polityków nie zyskują pani sympatii?

A.K.: - Widząc takie wybryki, czuję się zażenowana.

- To happeningi Janusza Palikota też się pani pewnie nie podobają? A to przecież zwolennik męża!

A.K.: - Nie podobają. I on doskonale o tym wie. Osobiście powiedziałam mu, że taki styl uprawiania polityki - być może nowoczesny, skuteczny - nie wzbudza mojego entuzjazmu. Poznaliśmy się, kiedy Janusz nie był jeszcze w polityce.

- A jak pani ocenia szefa męża, Donalda Tuska?

A.K.: - Jest na pewno politykiem bardzo skutecznym. Ma dobry polityczny słuch i polityczną intuicję.

- A Radosław Sikorski, konkurent męża?

A.K.: - Parę razy był u nas w domu. Ale nie towarzysko. Bliżej go nie znam. Poznałam go jako młodego człowieka. Uważam, że przez te lata dojrzał. To wszystko.

Patrz też: Prof. Marcin Król: Sikorski wygodniejszy dla Kaczyńskiego, ale wygra Komorowski

- Mąż radzi się pani?

A.K.: - Rozmawiamy, wymieniamy uwagi. Ale to są decyzje Bronka i to on ponosił za nie bezpośrednią odpowiedzialność.

B.K.: - Czasami radziłem się i słuchałem. Czasami radziłem, a nie słuchałem. Generalnie w naszym domu - poza spolegliwą spanielką Ponią - wszyscy mają dominujące charaktery.

- Macie ciche dni?

A.K.: - A gdzie tam! U nas jest tylko bardzo głośno.

- Bywa pani recenzentem publicznych wypowiedzi męża?

A.K.: - Czasem może nawet zbyt surowym. Kiedy mi się coś nie podoba, to o tym mówię. Uważam, że jak ktoś za bardzo zaczyna się odbijać od ziemi, to trzeba spuścić z niego trochę powietrza. Po to, by trzymał kontakt z rzeczywistością.

Czytaj dalej >>>


B.K.: - Żona rzeczywiście potrafiła sprowadzać mnie na ziemię i powstrzymać przed zbyt szybkim mało refleksyjnym podejmowaniem życiowych decyzji.

- A co pani myśli o kobietach w polityce? No i o sprawie parytetów?

A.K.: - Kryterium płci jest dla mnie sztucznym rozwiązaniem. Trochę w stylu kwiatka podarowanego na Dzień Kobiet. To sprawy nie załatwia.

- Czyli jest pani konserwatystką?

A.K.: - Jestem konserwatywna, ale nie staroświecka. Trzeba zauważać, że świat się zmienia.

- Dlaczego unika pani kamer i nie uczestniczy u boku męża w życiu publicznym?

B.K.: - A czy żony pana Olechowskiego i Szmajdzińskiego w tym życiu politycznym uczestniczą?

Czy pani Kwaśniewska była przed prezydenturą jej męża zaangażowana politycznie? Nie!

W związku z tym te wszystkie rozważania i wyrzuty płynące z różnych stron w kierunku mojej żony są dosyć dziwne, bo nie oparte na żadnych polskich doświadczeniach. Przywołam bardzo mądre słowa wspomnianej Jolanty Kwaśniewskiej: "Póki co, w Polsce nie wybiera się jeszcze pierwszej damy, tylko prezydenta".

- Jak poznała pani męża?

A.K.: - Na rajdzie harcerskim w Puszczy Kampinoskiej. To będzie niemal równe 40 lat temu.

Nie był w naszym szczepie, przyszedł jako gość. I zostaliśmy znajomymi. Zaiskrzyło dwa lata później.

- Czym panią ujął?

B.K.: - Intelektem oczywiście (śmiech)

A.K.: - Był interesujący, odważny, opiekuńczy, szarmancki i delikatny. Podobał mi się jego stosunek do dziewczyn. W 1977 roku wzięliśmy ślub.

B.K.: - Poznałem wtedy interesującą brunetkę z charakterem. W dodatku bardzo szybko się okazało, że w ten sam sposób patrzymy na świat. Że potrafimy łączyć powagę życia z radością. Że w tym naszym świecie jest mnóstwo przyjaciół, przyrody i przygody.

Czytaj dalej >>>


- Pani jest warszawianką?

A.K.: - Tak, z Mokotowa. Chodziłam do liceum Rejtana, potem skończyłam filologię klasyczną na UW. Na trzecim roku poszłam do pracy, uczyłam łaciny. Kiedy na świat przyszły dzieci, udzielałam korepetycji. Do pracy wróciłam w latach 90. Mąż był posłem, mieliśmy pięcioro dzieci. I wtedy prezydent Wałęsa zapowiedział, że rozwiąże parlament. Pojawił się problem, bo z czegoś trzeba przecież żyć. Rzuciłam się więc w biznes. Przez siedem lat pracowałam w towarzystwie ubezpieczeniowym.

- Jaki jest Bronisław Komorowski, kiedy ściąga garnitur i zakłada kapcie?

A.K.: - Jest taki, jak w telewizji. Nie przybiera pozy na potrzeby kamer i reflektorów. Nawet któraś z ciotek powiedziała ostatnio, że jak Bronek mówi przez telewizor, to ma wrażenie, jakby rozmawiali przy herbacie na kanapie w naszym domu.

- A jak to jest z tymi koszulami? Faktycznie sam prasuje?

A.K.: - Na ogół tak.

- Czy marszałka Sejmu stać na jakieś szaleństwa? Zatańczy pan na wiecu wyborczym jak Kwaśniewski?

B.K.: - Lubię tańczyć! Uważam jednak, że nie można przeginać i robić z siebie małpy. Oczywiście od czasu do czasu warto skrócić dystans. To nie jest dla mnie problem. Tym bardziej że z żoną nie mieliśmy szarego i banalnego życia.

- Woli pani męża z wąsami?

A.K.: - Tak.

- A jak specjaliści od pijaru doradzą "cięcie"?

A.K.: - To nie będzie dramatu. Wąsy mają to do siebie, że odrastają.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki