Uciekłem od kopalni

2009-06-15 7:00

Bogdan Kalus (44 l.), czyli serialowy Hadziuk z "Rancza", opowiada nam o swoim pachnącym plackami dzieciństwie spędzonym w Chorzowie i o tym, jak bardzo nie chciał zostać górnikiem...

Swoje dzieciństwo wspominam fantastycznie. Pamiętam, że pierwsze sześć lat mojego życia spędziłem w starej kamienicy w Chorzowie. Naprzeciwko była łąka, gdzie graliśmy w piłkę. Pamiętam zapach placków ziemniaczanych i klusek na parze, które moja babcia własnoręcznie ugniatała. Potem przeprowadziliśmy się do bloków. Nowe otoczenie, nowi koledzy, nowa szkoła... Najpierw jedna, potem druga.

Mój pomysł na życie zawsze był taki, żeby robić coś innego od tego, co robią moi koledzy z klasy czy z podwórka. Chorzów zawsze był miastem, w którym albo się szło pracować do huty, albo do kopalni. Jedyną odskocznią, żeby robić coś innego, było granie w piłkę w Ruchu Chorzów. Mnie to nie pasjonowało. Dlatego też zacząłem uczyć się w szkole muzycznej.

Grałem na perkusji. Wraz z kumplami założyliśmy zespół CODA. Nazwa pochodziła od terminu muzycznego oznaczającego zakończenie utworu. Graliśmy koncerty. Wiedziałem, że to jest ta droga. Jednak zespół po kilku latach się rozpadł. Dwóch kolegów wyjechało do Niemiec, jeden się ożenił. Pamiętam, że podczas pewnego występu - jak ja to nazywam spędu - na którym grało kilka zespołów, jakiś złośliwy perkusista, który grał przede mną, odkręcił mi stopę od centrali. Ja wybijałem rytm, a kocioł za każdym stuknięciem odjeżdżał na środek sceny.

Mimo że grupa się rozpadła, wiedziałem, że to jest moja droga. Zacząłem działać w Akademickim Centrum Kultury. Zaangażowałem się w działalność w klubie studenckim. Prowadziłem różnego rodzaju imprezy. Pewnego dnia zahaczył mnie kolega, który został wyrzucony z kabaretu. Zaproponował mi pracę w swoim nowym kabarecie i tak to się zaczęło. Spełniło się moje marzenie! Zacząłem robić coś innego niż moi koledzy.

W 1989 roku pojechaliśmy z kabaretem do Niemiec na występy. Gdy wróciliśmy, okazało się, że tylko ich na chwilę zostawić, a już władzę oddali. Mam na myśli polski rząd, rzecz jasna. To był sierpień '89. Mazowiecki został premierem. Wróciliśmy do innego kraju niż ten, z którego wyjechaliśmy. Przez rok nie miałem pracy, nie było imprez kabaretowych, bo nie było się z czego śmiać. Dobrze, że po drodze wyskoczyły nam te Niemcy. W ciągu trzech tygodni zarobiłem tyle, że przez rok wystarczyło mi na życie w Polsce.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki