Uratował Millera czy spowodował katastrofę? Pilot rządowego śmigłowca trafi do więzienia?

2010-03-15 17:47

Marek Miłosz, pilot rządowego śmigłowca Mi-8, który spadł pod Górą Kalwarią w 2003 roku, może trafić do więzienia. Prokuratura oskarża go o nieumyślne spowodowanie wypadku i żąda roku więzienia w zawieszeniu na dwa lata. A tuż po wypadku pilota okrzyknięto bohaterem.

Podpułkownik Marek Miłosz przebył drogę od bohatera do... sprawcy wypadku, w którym omal nie zginął szef polskiego rządu.

Przeczytaj koniecznie: Miller w objęciach Gudzowatego (ZDJĘCIA!)

Prokuratura twierdzi, że pilot powinien przewidzieć niebezpieczeństwo. Był grudzień, lotnik mógł się zatem spodziewać zimowych warunków lotu. Podpułkownik Miłosz nie włączył jednak na stałe systemu ogrzewania silników i łopat - zaufał automatyce, czym przyczynił się do katastrofy.

Obrońcy pilota przekonują, że winna jest jedynie pogoda i zawodna technika. Twierdzą również, że pilot nie wiedział o grożącym oblodzeniu, bo komunikaty pogodowe nie zawierały takiego ostrzeżenia. Co więcej, temperatura w momencie startu wynosiła ponad plus pięć stopni Celsjusza.

Patrz też: Rząd Millera kamuflował tajne operacje CIA

Przypomnijmy, do katastrofy rządowego Mi-8 doszło 4 grudnia 2003 roku. Maszyna spadła na ziemię po tym jak przestały pracować jej silniki. Komisja Badania Wypadków Lotniczych stwierdziła później, że turbiny stanęły przez oblodzenie. Nie zadziałał automatyczny system odladzający silniki i łopaty.

Tuż po katastrofie pilot Marek Miłosz okrzyknięty został bohaterem. W momencie wypadku na pokładzie maszyny było 15 osób - cudem nikt nie zginął. Sam Leszek Miller wyszedł z wypadku z uszkodzeniem kręgosłupa - miał połamane dwa kręgi piersiowe.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki