Uratowany Adaś wraca do domu! "Biega, podskakuje, jest nawet niesforny" [ZDJĘCIA]

2015-02-13 10:20

Uśmiechnięty, radosny, wręcz rozhukany. Nie widać po nim, że był w objęciach mroźnej śmierci. 2,5-letni Adaś pod koniec listopada zamarzł na skraju rzeki, a wczoraj opuścił szpital w Krakowie-Prokocimiu. - Jest w doskonałym kontakcie ze światem. Biega, podskakuje, jest nawet niesforny - cieszy się prof. Janusz Skalski (64 l.), szef zespołu, który uratował dziecko. - Dziękujemy lekarzom. Marzyliśmy o tym dniu - dodają rodzice chłopczyka.

74 dni - tyle czasu trwała szpitalna epopeja Adasia, którą z zapartym tchem śledziły miliony osób na całym świecie. Bo jeszcze się nie zdarzyło, żeby jakiś człowiek przeżył tak skrajne wychłodzenie organizmu - do 12 st. Celsjusza! Dlatego prof. Janusz Skalski ze szpitala w Prokocimiu od początku nie krył, że jeśli chłopczyk przeżyje, to będzie medyczny cud. I ten cud się zdarzył za sprawą wybitnych specjalistów z krakowskiej placówki. Nie tylko uratowali Adasiowi życie, ale mistrzowską rehabilitacją doprowadzili go do wybornej formy. - Dziś już można mieć stuprocentową pewność, że dramatyczne wydarzenia nie pozostawią śladu na zdrowiu Adasia - podkreślają z satysfakcją.

Zobacz: SZOK! Adaś został SPRZEDANY za 30 tys. złotych?!

- Nareszcie możemy się nacieszyć synkiem - mówią jego rodzice, Paulina i Mariusz C. Co prawda każdą wolną chwilę spędzali przy szpitalnym łóżku (mama Adasia zwolniła się nawet z pracy), ale to nie to, co w domu, którego chłopczyk nie widział od feralnej nocy z 29 na 30 listopada ub.r.

Przypomnijmy: Adaś wymknął się wtedy z domu babci w Racławicach boso, w samych majteczkach i krótkiej piżamce. Gdy po kilku godzinach znaleziono go nad rzeką, był skrajnie wychłodzony. W szpitalu w Prokocimiu podłączono go do sztucznego płucoserca i powoli ogrzewali krew malca. I udało się. Już 3 grudnia chłopczyk wrócił z mroźnego snu między żywych...

ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki