WARSZAWA. Ofiara napadu na przystanku autobusowym: Rozpoznałem nożownika, który mnie dźgnął

2013-06-18 4:00

Wybryk wariata mógł sprawić, że 43-letni Krzysztof Karpiński osierociłby pięcioro dzieci. Na szczęście raniony nożem mężczyzna ma się coraz lepiej, choć by przebić serce, brakowało raptem centymetra. - Za kilka dni wyjdę ze szpitala - cieszy się pan Krzysztof. Wczoraj policji udało się zatrzymać podejrzanego nożownika.

Pan Krzysztof rozpoznał napastnika. Nie miał wątpliwości, gdy policja pokazała mu jego zdjęcie. Bo doskonale pamięta tamten dzień. Tylko "Super Expressowi" pan Krzysztof opowiada, jak doszło do tego zdarzenia.

Krzysztof Karpiński to ciężko harujący ojciec rodziny. - Codziennie dojeżdżam z Józefowa do pracy w Warszawie na budowie - opowiada mężczyzna. Tak było również w piątek, kiedy z podmiejskiego autobusu pan Krzysztof chciał się przesiąść na przystanku Ciepłownia Wola do linii 105. Była godz. 6 rano.

>>> Nożownik z Warszawy nadal na wolności


- Na przystanku było bardzo dużo ludzi. Wśród nich około 30-letni mężczyzna, który głośno bluzgał. Chciał od pasażerów pieniędzy na alkohol. Pan Krzysztof chciał przemknąć obok agresora, ale ten spojrzał na niego i znienacka wbił nóż w brzuch.

- Padłem na ziemię. Czułem straszny ból. Krew z pianą tryskała mi z klatki piersiowej. Nikt nie chciał mi pomóc. Ludzie tylko się patrzyli. Chciałem zadzwonić ze swojego numeru na pogotowie, ale nie byłem w stanie. Poprosiłem o to jakiegoś mężczyznę, ale ten zadzwonił, oddał mi telefon i uciekł do autobusu - wspomina. Potem pan Krzysztof obudził się w szpitalu na Woli z ogromnym bólem.

W poniedziałek policji w końcu udało się zatrzymać napastnika, którego podejrzewają o ten bandycki atak. Pan Krzysztof jest już spokojniejszy.

- Miałem szczęście w nieszczęściu. Uszkodzone mam tylko płuco i ciężko mi oddychać, ale na szczęście nóż nie ranił serca, bo dziś by mnie nie było - mówi.

Choć po zdarzeniu czuje się coraz lepiej, to przez najbliższe miesiące nie będzie mógł wrócić do pracy. - Lekarze powiedzieli mi, że nie mogę sobie pozwolić na fizyczny wysiłek przez najbliższe pół roku. Pracuję na budowie i staram się wykarmić pięcioro dzieci. Nie wiem, jak sobie poradzę bez pracy - mówi rozgoryczony.

Już dziś sytuacja państwa Karpińskich nie jest za ciekawa. Żona pana Krzysztofa pracuje na dwa etaty. Widzą się tylko w soboty, kiedy obydwoje mają wolne.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki