Rosół z kury

i

Autor: Shutterstock

Wojna na przyjęciu komunijnym. Padły mocne słowa. A wszystko zaczęło się od rosołu...

2019-02-05 13:36

Przyjęcie komunijne powinno być zwykle niesamowitym przeżyciem dla dziecka, a nie jego rodziny oraz restauratora ich goszczącego. Tak jednak stało się w Chełmie, gdzie goście zakwestionowali jakość usługi i serwowanych im dań. Pretensje doprowadziły do karczemnej awantury, w której padały mocne oskarżenia i wyzwiska (plus oskarżenia o rękoczyny). Co więcej, obie strony zdecydowały się skierować do sądu sprawy przeciwko swoim oponentom. I pomyśleć, że wszystko to rozpoczęło się od obiekcji gości względem jakości podanego im rosołu...

Klientka (pani Sylwia) opisała sytuację z swojego punktu widzenia na facebookowej grupie „Mini giełda Chełm”. Obsmarowała ona restaurację "Krokus", twierdząc, że w trakcie przyjęcia komunijnego w maju ubiegłego roku gościom podano niedobry rosół. Dodała przy tym, że nie wszyscy z obecnych otrzymali również drugie danie, które było opłacone. Według klientki właściciel lokalu po zgłoszeniu mu tych uwag odmówił zwrotu pieniędzy a ponadto miał jej grozić i ją szarpać na zapleczu lokalu. Mężczyzna miał również w mało parlamentarny sposób określić tę grupę biesiadników, mówiąc o nich "bydło".

Właściciel restauracji, Anatol Kowalczyk, przedstawił jednak inny przebieg wydarzeń. Jak wspominał: - Pani Sylwia mija się z prawdą. Przyjęcie zostało zrealizowane zgodnie ze złożonym zamówieniem, nie było żadnych braków ani zamian, o czym była mowa w poście klientki. W rozmowie z "Dziennikiem Wschodnim" dodawał, że nie ma sobie nic do zarzucenia w kwestii menu, po czym dodał: - Chociaż byłem pewny swego, to aby nie popsuć sobie opinii zgodziłem się zwrócić klientce pieniądze za wydane rosoły i zakwestionowane przez nią potrawy. Otrzymała 170 zł. Kiedy myślałem, że jest już po sprawie, kobieta przyniosła mi robaczka, którego jeden z biesiadników znalazł na cieście. Wytłumaczyłem jej, że ciasta zostały do naszego lokalu dostarczone od innego producenta, a więc my z tą wpadką nie możemy mieć nic wspólnego.

W jego relacji wówczas kobieta wróciła do gości. Gdy przyjęcie dobiegało końca, zwróciła się jednak do barmanki z chęcią odzyskania 90 zł za osobę, która nie dotarła na przyjęcie. Szef "Krokusa" zaproponował, że zapakuje i wyda nie zjedzony posiłek. To miało rozsierdzić kobietę, która zaczęła wyzywać go od zdzierców i prostaków, zapowiadając, że bez zwrotu pieniędzy nie opuści lokalu. Wespół ze swoją siostrą groziła również, że zrobią lokalowi fatalną reklamę w internecie. Kowalczyk dodał, że gdy postanowił wezwać policję, agresywna kobieta miała wyrwać mu telefon z ręki i cisnąć nim o półkę.

Jako, że wszystko to działo się na zapleczu lokalu, co utrudniało pracę kucharzom, w pewnym momencie zirytowany mężczyzna wypchnął je na zewnątrz. Kobiety miały wówczas podnieść krzyki, że zostały pobite, co sprawiło, że do awantury włączył się mąż pani Sylwii ze swoim kolegą. Sytuacja stała się na tyle napięta, że w końcu do lokalu dotarła policja, która uspokoiła sytuację.

Po całym incydencie strony złożyły w prokuraturze i na policji zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa. Kobieta zarzuciła Kowalczykowi, że kierował względem niej groźby i naruszył jej nietykalność. Po przesłuchaniu obu stron i wszystkich świadków prokuratura umorzyła sprawę, co później podtrzymał tamtejszy sąd (ponieważ kobieta złożyła odwołanie).

Tymczasem właściciel restauracji oskarżył kobietę o naruszenie miru domowego, uszkodzenie telefonu, kierowanie pod jego adresem gróźb karalnych oraz to, że jej mąż naruszył jego nietykalność. W tej sprawie zapadł właśnie wyrok, w którym Sylwię W. uznano za winną (gróźb pozbawienia życia oraz tego, że wbrew żądaniom restauratora nie chciała opuścić jego pomieszczenia służbowego). Ostatecznie ukarano ją grzywną w wysokości 1 tys. zł, ale sprawa będzie miała swój dalszy ciąg także w sądzie cywilnym (z powództwa Kowalczyka).

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki