Wybaczcie, że zabiłem.

2007-10-25 0:13

Teraz tłumaczy, że nie wie, co go opętało, gdy pijany ruszył autem przed siebie. Na chodniku zabił mężczyznę. Potem autem rozwalił zawór gazu, przez co mógł wysadzić w powietrze pół wsi.

Trafił do aresztu, ale sąd uznał, że nie jest niebezpieczny i wypuścił go na wolność. Rodzina ofiary jest w szoku.

- Wybaczcie mi, że zabiłem - lamentuje teraz Andrzej L. (48 l.), sprawca wypadku.

- Co mi z przeprosin?! To mi nie wróci brata. Niech gnije w więzieniu! - pomstuje Kazimierz Kondziora (52 l.), brat zabitego.

Rajd po piwie i wódce

Niedzielne popołudnie, wieś Turośń Kościelna (woj. podlaskie). Andrzej

L. zostawia w domu żonę z piątką dzieci, a sam idzie na piwo do sklepu. Wypija z kolegami cztery piwa, cztery kieliszki wódki i wraca do domu. Podkrada żonie kluczyki do volvo i rusza, choć nigdy nie miał prawa jazdy.

Jedzie do sąsiedniej Turośni Dolnej. Nagle wjeżdża na chodnik i uderza w idącego Antoniego Kondziorę ( 55 l.). Mężczyzna zostaje wciągnięty pod samochód. Auto miażdży mu głowę, klatkę piersiową. Pijany pirat nie panuje nad samochodem. Uderza w zawór gazu, taranuje betonowe ogrodzenie i dopiero wtedy zatrzymuje się. Ktoś powiadamia policję i strażaków. Z kilkunastu domów zagrożonych wybuchem gazu ewakuuje się ludzi.

- Nic nie pamiętam - mówi zrozpaczony Andrzej L. - Kiedy dowiedziałem się, że nie żyje człowiek i że to ja go zabiłem, myślałem, że skończę ze sobą.

Sąd puścił go wolno

Andrzej L. miał ponad promil alkoholu we krwi. Trafił do policyjnej izby zatrzymań. Prokuratura chciała, by sprawcę wypadku zamknięto w areszcie, ale sąd był innego zdania. Uznał, że L. nie stanowi zagrożenia, nie będzie nakłaniał do składania fałszywych zeznań. Wypuścił Andrzeja L. na wolność.

- Co ja mogę mataczyć, przecież przyznałem się - tłumaczy się L. - Mam złamaną rękę, nogę, pęknięte żebra. Przez wódkę zabiłem człowieka - mówi ze łzami w oczach i dodaje: - Przepraszam.

Szok i zdziwienie

Rodzina ofiary nie może uwierzyć, że sąd wypuścił przestępcę. - Mój stryjek był kochanym człowiekiem - mówi Wioletta Szyszko (32 l.), bratanica Antoniego Kondziory. - Skonał na moich oczach. Nie rozumiem, dlaczego bandzior jest na wolności?!

Andrzejowi L. postawiono zarzuty umyślnego spowodowania wypadku ze skutkiem śmiertelnym (od 6 miesięcy do 12 lat więzienia) oraz sprowadzenia niebezpieczeństwa dla życia, zdrowia i mienia wielu osób (od 2 do 12 lat więzienia). - Odwołaliśmy się od decyzji sądu o wypuszczeniu Andrzeja L. z aresztu - mówi Marek Winnicki z białostockiej Prokuratury Rejonowej.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki