WYPADEK w PRZYBĘDZY - NOWE FAKTY. Górnicy zginęli we śnie tuż pod domem - ZDJĘCIA

2012-03-30 16:42

Jechali do domów, ukochanych rodzin. Zmęczeni po ciężkiej harówce w kopalni, wracali busem z drugiej zmiany. Chociaż pracując na przodku, przywykli do groźby śmierci, nie spodziewali się, że spotkają ją na powierzchni, na prostym odcinku drogi ekspresowej w Przybędzy za Żywcem. Mijał ich właśnie tir, gdy niespodziewanie jego przyczepa wypadła ze swojego pasa ruchu. Nie mieli szans na ratunek. Zginął kierowca busu i siedmiu górników, 10 osób zostało rannych.

Bus marki mercedes rozwoził do domów na Żywiecczyźnie górników pracujących w kopalni „Wesoła” w Mysłowicach. Około godz. 21.30 byli już niemal u celu podróży. Większość z nich spała. Samochód prowadzony przez Ireneusza T. wjechał właśnie na wiadukt w Przybędzy. Droga była prosta, jezdnia sucha. Z przeciwka jechał tir z naczepą do przewozu drewna.

– Ze wstępnych badań okoliczności wypadku wynika, że w chwili, kiedy pojazdy się mijały, naczepa zjechała na tor ruchu, którym w kierunku Węgierskiej Górki poruszał się mercedes bus – wyjaśnia Paweł Roczyna z żywieckiej policji. Kierowca busu nie miał żadnych szans na manewr. Wbił się w naczepę, która po uderzeniu spadła z wiaduktu do rzeki.


7 osób z busu zginęło na miejscu. Ósma ofiara tragedii mimo reanimacji zmarła w szpitalu. 10 pozostałych pasażerów trafiło do szpitali w Żywcu, Bielsku-Białej i Sosnowcu. Są w ciężkim stanie, ale ich życiu, jak twierdzą lekarze, nic już nie zagraża.

Tragiczny wypadek pogrążył w żałobie Milówkę, Kamesznicę i Rycerkę. To stamtąd pochodzili wszyscy zabici w katastrofie. Siedmiu górników i ich kierowca zostawili małżonki i dzieci.

– Wyjechali z dołu i zginęli na drodze. Pięć kilometrów od domu. Czy ta naczepa musiała się wypiąć akurat w tym momencie? Ani wcześniej, ani później? – pyta sama siebie bezsilnie Jadwiga Kupczak (69 l.), teściowa tragicznie zmarłego Stanisława Szeląga (†47 l.), ratownika górniczego w kopalni „Wesoła”.

Stanisław Szeląg miał być w rodzinnej Milówce jak zwykle ok. godz. 22. Spóźniał się, ale początkowo nikt nie zwracał na to uwagi. Potem przyszedł szok.

– W telewizji to zobaczyłam. O wypadku. Boże, od razu pomyśleliśmy, że to może tam być nasz Stasiu. Najpierw do niego dzwoniliśmy, ale telefonu nikt nie odbierał. Dzwoniliśmy po szpitalach, a na końcu dowiedzieliśmy się, że już go nie zobaczymy – opowiada zapłakana kobieta. Niedaleko od domu Stanisława Szeląga rozgrywa się podobna tragedia.

– Tego nie można powiedzieć słowami. Tego nie można zrozumieć. To byli sami dobrzy znajomi. Wszyscy się znaliśmy. Jedna zgrana paczka. Teraz albo nie żyją, albo są w szpitalach – mówi płacząc Elżbieta Walkarz (46 l.). wdowa po Janie (†47 l.).

– Jeździli nowym busem, chwalili kierowcę za umiejętności i wyobraźnię, a zginęli wszyscy w wypadku drogowym. Akurat tego nigdy się nie bali. Mąż zawsze mówił, że boi się, że coś mu się może stać w kopalni i nas zostawi. Ale nigdy nie obawiał się drogi do domu – mówi wdowa.

GÓRNICY, którzy zginęli w WYPADKU BUSA w Przybędzy

Stanisław Szeląg (+ 47 l.) z Milówki,
Jan Walkarz (+ 47 l.) z Milówki,
Grzegorz N. z Kamesznicy,
Grzegorz D. z Kamesznicy,
Jerzy F. z Milówki,
Stanisław W. z Kamesznicy,
Robert Ś. z Kamesznicy,
Ireneusz T. z Rycerki Dolnej, kierowca Mercedesa Sprintera.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki