Historia rozegrała się w 2006 roku. Major, który pracował w Bazie Lotniczej w Świdwinie, zgłosił się na oddział ratunkowy nieistniejącego dziś Szpitala Kolejowego we Wrocławiu. Miał być operowany, ale zabiegu nie doczekał - podaje Tvn24.pl. Przeprowadzona kilka dni później sekcja zwłok wykazała, że przyczyną śmierci był krwotok wewnętrzny wywołany przez hemofilię (choroba spowodowana niedoborami czynników kprzepnięcia krwi). Sekcję przeprowadzono w nieistniejącej już Akademii Medycznej. Po sekcji zwłok ciało zostało przeniesione do prosektorium - tam przelażało ponad cztery lata. Odnalazło się po tak długim czasie "przez przypadek". Jak podaje Tvn24.pl, do ciała mężczyzny była przyczepiona kartka z jego danymi, ale ani Akademia Medyczna, ani prosektorium, ani MOPS nie poczyniły żadnych kroków aby skontaktować się z rodziną majora.
Rodzina zmarłego wystąpiła z pozwem o naruszenie dóbr osobistych - żona i córka żądały po 200 tysięcy zadośćuczynienia. - Zdaniem sądu doszło do naruszenia dóbr osobistych, przede wszystkim zdrowia. Uznano też, że doszło do naruszenia godności, prawa do prywatności i prawa do kultu po osobie zmarłej. Za to żona majora i jego córka dostały po 100 tys. złotych - powiedział we wtorek Michał Osiński, który reprezentuje rodzinę majora. Pozwani jednak przekonują, że nie byli odpowiedzialni za skontaktowanie się z rodziną zmarłego i zorganizowanie pochówku.
Zobacz też: Wyniki sekcji zwłok 19-latka stratowanego na otrzęsinach w Bydgoszczy