Żyję, bo nakryłam się psem

2013-09-30 4:10

Zwykła wyprawa na grzyby mogła się zakończyć tragicznie dla Leokadii Kałuży (86 l.). Kilkanaście godzin leżała na polu ze zwichniętą nogą. Przez ten czas wycieńczoną, zmarzniętą kobietę ogrzewał jej kundelek - Misiek.

Leokadia Kałuża mieszka we wsi Słowieńsko (woj. zachodniopomorskie). Od kilku miesięcy towarzyszy jej Misiek - pies, którego przygarnęła z ulicy. Teraz odwdzięczył się swojej pani za dobre serce. Kilka dni temu rankiem pani Leokadia wybrała się na grzyby do pobliskiego lasu. Szła na skróty, przez kartoflisko. Nagle potknęła się i upadła.

Zobacz: Żyję, bo mój pies mnie polizał!

Zwichnęła nogę, nie mogła się ruszyć. - Ugrzęzłam między redlinami, a do drogi było jakieś 250 metrów. Udało mi się przeczołgać tylko kawałek. Krzyczałam, aż straciłam głos - opisuje pani Leokadia. Na szczęście był z nią Misiek. - Nie odstępował na krok, ogrzewał mnie sobą - dodaje kobieta.

Czytaj: Nie śpię bo trzymam parasol!

Po południu nieobecnością pani Leokadii zaniepokoiła się sąsiadka. Zaalarmowała syna strażaka. Skrzyknął kolegów ochotników i zaczęli poszukiwania w lesie. Bez rezultatu. Na miejsce przyjechała też policja. To funkcjonariusze około północy ruszyli w stronę kartofliska. - Misiek wyczuł ich z daleka. Szczekał. On mnie uratował - mówi pani Leokadia, czule głaszcząc kundelka.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki