Prezydent Stanów Zjednoczonych, Donald Trump, coraz śmielej zarysowuje swoją wizję świata podzielonego między trzy supermocarstwa. USA, Rosja i Chiny mieliby pełnić rolę strażników własnych stref wpływów. W rozmowie z Time prezydent USA powiedział: „Wszyscy chcemy robić interesy. Ale ja jestem jak wielki sklep. To ogromny, piękny sklep i wszyscy chcą w nim robić zakupy”. Trump podkreślił też chęć normalizacji stosunków handlowych z Rosją i zredukowania napięć handlowych z Chinami. Wielokrotnie nazywał Władimira Putina i Xi Jinpinga swoimi „bliskimi przyjaciółmi”.
Jak pisze "The New York Times", prezydent USA dąży do rozszerzenia amerykańskiej dominacji w zachodniej hemisferze. Zapowiedział m.in. chęć przejęcia Grenlandii od Danii, aneksji Kanady oraz odzyskania kontroli nad Kanałem Panamskim. Choć brzmi to nierealistycznie, jego administracja podejmuje realne kroki w tym kierunku. Gdy premier Kanady Mark Carney powiedział Trumpowi w Białym Domu, że „Kanada nie jest na sprzedaż”, ten odpowiedział: „Nigdy nie mów nigdy.”
Ukraina jako przedmiot „wielkiego układu”? Niebezpieczna gra prezydenta Trumpa
"The New York Times" zauważa, że Trump i Putin odbyli niedawno dwugodzinną rozmowę telefoniczną na temat zakończenia wojny w Ukrainie. Według gazety, Donald Trump stara się zatwierdzić rosyjską kontrolę nad częścią ukraińskich terytoriów oraz zapewnić amerykańskim firmom dostęp do tamtejszych surowców. „Ton i duch rozmowy były znakomite” – napisał Trump po spotkaniu w mediach społecznościowych. Proponowane przez niego warunki porozumienia obejmują uznanie aneksji Krymu przez Rosję i akceptację obecności wojsk rosyjskich na wschodzie Ukrainy. W ostatnich dniach prezydent USA miał także wycofać się z wcześniejszego żądania natychmiastowego zawieszenia broni.
Obawy rosną również na Dalekim Wschodzie. Wypowiedzi Trumpa – krytyczne wobec Tajwanu i entuzjastyczne wobec Chin – wywołują niepewność, czy Stany Zjednoczone będą nadal wspierać wyspę militarnie, mimo że zobowiązuje je do tego ustawa Kongresu. Ekspertka Yun Sun z waszyngtońskiego Stimson Center uważa, że: „Pekin bardzo chciałby zawrzeć wielką umowę z USA w sprawie stref wpływów, a jego pierwszym i najważniejszym celem będzie Tajwan.”
Sekretarz stanu Marco Rubio – polityk o bardziej tradycyjnych poglądach – odcina się od idei nowego podziału świata. „Nie mówimy o strefach wpływów” – zapewnił. – „Stany Zjednoczone są narodem Indo-Pacyficznym. Mamy relacje z Japonią, Koreą Południową, Filipinami – i będziemy je kontynuować.” Jednak w praktyce sam Rubio, jako były senator z Florydy, odgrywa dziś według "NYT" kluczową rolę w intensyfikacji wpływów USA w Ameryce Łacińskiej. W Salwadorze wynegocjował porozumienie, zgodnie z którym deportowani imigranci mają być przetrzymywani przez tamtejsze władze – co przypomina koncepcję amerykańskiej kolonii karnej.
Powrót do retoryki imperiów? "Nostalgia za minioną wielkością"
Profesor Monica Duffy Toft z Uniwersytetu Tufts zauważa, że USA, Rosja i Chiny kierują się dziś nostalgią za minioną wielkością. „Dowodzenie strefami wpływów wydaje się przywracać gasnące poczucie potęgi” – pisze w Foreign Affairs. Ale – jak podkreślają analitycy – przywracanie porządku imperialnego w XXI wieku może się okazać nie tylko nierealne, ale wręcz niebezpieczne. "NYT" pisze, że Trump próbuje go wdrożyć w rzeczywistości świata postkolonialnego i globalnej współzależności – co już wzbudza opór w Kanadzie, Grenlandii, Europie i Azji.
Polityka zagraniczna Trumpa coraz bardziej przypomina układ „wielkiej trójki” – z wyraźnie rozgraniczonymi wpływami USA, Rosji i Chin. Ale cena takiego „układu imperialnego” może być wysoka – dla porządku globalnego, dla sojuszy wojskowych i dla państw takich jak Ukraina, Tajwan czy Kanada, których suwerenność staje się kartą przetargową w rozgrywce mocarstw. Czas pokaże, do czego to wszystko doprowadzi.
Zobacz galerię zdjęć: Trump chce wyrzucić księżniczkę z USA! "To przyszła królowa"