Nettel to określenie osoby, która nie ma czasu cieszyć sie życiem, drobiazgami, które budują rzeczywistość dookoła nas. Zamiast chwili dla siebie jest ciągły stres, napięcie, powinności, a prostota rzeczy i czerpanie z tego przyjemności nie istnieją. Akronim „NETTEL” utworzył badacz społeczny Bernard Salt. Oznacza: „not enough time to enjoy life", czyli właśnie brak czasu na radości życia. Australijski badacz określił początkowo w ten sposób rodziny i pary, które głównie mieszkają w stolicach krajów, są cały czas zajęte, żyją co prawda na wysokim poziomie, mają długi tydzień roboczy, ale nie potrafią znaleźć odorbiny radości. Nawet jeśli ucieszy ich nowy ciuch, zaplanowanie wycieczki czy po prostu poranna kawa, trwa to tak krótko, że już za pięć minut o niczym nie pamiętamy.
Nettele pędzą, nie zatrzymują się, wszystko traktują jak powinność, zadanie do wykonania. Trudno w tym wszystkim zdobyć się na uśmiech, skoro po całym dniu pracy jest jeszcze wizyty u weterynarza albo umówione kino z przyjaciółką, które trzeba po prostu odbębnić, bo z tyłu głowy ciągle świeci się czerwona lampka. Osoby takie nie potrafią się zatrzymać, wziąć wdechu i wydechu, skoncentrować się na własnym ciele, czują niepokój, gdy telefon dzwoni, a nawet kiedy nie dzwoni, są cały czas w kimś kontakcie. Takie zachowania powodują, że wyjście na spacer, zjedzenie śniadania, prysznic czy po prostu poranna kawa, to przykra rutyna, a nie przyjemność. Nettele nie marnują ani minuty, więc nawet na wakacjach wszystko musi się odbyć zgodnie z planem - lista muzeów, zabytków, punktów do odhaczenia.
Brzmi obco? Potrafisz cieszyć się życiem, na spacerze przyglądałeś się wszystkim drzewom, dostrzegałeś pączkujące kwiaty, skoncentrowałeś się na śpiewie ptaków? Brawo, ale zdecydowana większość po prostu przeszłaby przez las, niespiesznie, ale nie widząc niczego poza ścieżką i kolorem zielonym. Niewykluczone więc, że zapomnieliśmy w wymiarze społecznym jak cieszyć się życiem. Przykładem może być eksperyment z 2007 r. w Waszyngtonie. Na stacji metra pewien mężczyzna przez 45 minut zagrał na skrzypcach sześć utworów Bacha. Usłyszało go ok. 2 tys. osób, które w tym czasie znalazły się na stacji, ale tylko sześć z nich przystanęło na chwilę, by posłuchać muzyki. Muzykiem okazał się Joshua Bell, jeden z najwybitniejszych skrzypków na całym świecie. Dwa dni później Bell miał koncert, na który bilety wyprzedano w ciągu kilku dni.
Naukowcy wyjaśnili, że granie na stacji metra w biegu i ruchu, a koncert w filharmonii pokazuje społecznego ducha. „Ten eksperyment pozwolił im sformułować pytanie: jeśli nie masz chwili, żeby się zatrzymać i posłuchać jednego z najlepszych skrzypków świata grającego jedne z najpiękniejszych utworów, jakie kiedykolwiek skomponowano, to jak wiele innych pięknych chwil przegapisz w życiu?” - wyjaśnili.