Lekarze w Chicago nalegali na odłączenie pana Jerzego od aparatury podtrzymującej życie. Jego żona Teresa wykrzyczała im prosto w twarze: – NIE! Kocham męża, niech śmierć poczeka

2014-02-20 6:00

59-letniemu Jerzemu W. – Polakowi umierającemu na raka w Resurrection Medical Center przy West Talcott w Chicago – żona nie pozwoliła odejść w nieludzki sposób: przez odłączenie urządzeń, zwykłe naciśnięcie guzika... Światło życia miało zgasnąć natychmiast, tak sugerowali lekarze, chociaż pan Jerzy był świadomy! Płakał. Trzymał za rękę swoją miłość i nie chciał umierać.

Po telefonie od Czytelniczki w miniony piątek wszyscy mieliśmy łzy w oczach... „Pomóżcie, błagam! Mój mąż jest chory na raka i przebywa na intensywnej terapii pod respiratorem. Lekarze nie dają mu nadziei na przeżycie. A na mnie wywierają presję, żebym wydała zgodę na jego odłączenie. Ja tego nie zrobię, bo to niezgodne z moją katolicką wiarą i miłością do męża. On nie wydał takiej zgody, nie zostawił żadnego zapisu. Dla mnie to byłoby równoznaczne z zabiciem go. Wręcz eutanazją” – płakała do słuchawki 48-letnia Teresa W.

Dosłownie po godzinie interweniowaliśmy w Chicago wspólnie z Magdaleną Dworak z kancelarii Clifford Law Offices, specjalizującą się w sprawach dotyczących błędów w sztuce lekarskiej, która także pojechała na spotkanie z lekarzami.

– Zobaczyłam pana Jerzego – relacjonuje nam prawniczka. – Miał otwarte oczy. Był zupełnie świadomy. Wszystko słyszał. Skinieniem głowy i uściskiem dłoni odpowiadał na moje pytania. Na pewno nie chciał umierać. Z oczu popłynęły mu łzy!

Lekarze jednak dalej próbowali przekonać Teresę, by wydała zgodę na odłączenie męża od respiratora, niemalże obwiniając ją o niepotrzebne przedłużanie mu cierpień. – Zamiast spędzić z mężem ostatnie chwile w spokoju, pani W. była zrozpaczona, czuła się winna, bezradna, na skraju wytrzymałości psychicznej – mówi Magdalena Dworak. Jak dodaje, o tym, czy życie pacjenta ma być podtrzymywane poprzez środki współczesnej medycyny, może decydować tylko sam pacjent lub osoba, którą ustanowił pełnomocnikiem. Decyzja taka musi być podjęta i udokumentowana, zanim chory będzie pod wpływem środków przeciwbólowych lub odurzających.

Kto by myślał o takich dokumentach przed chorobą? Jerzy i Teresa byli szczęśliwym i kochającym się małżeństwem. On przyjechał do USA 30 lat temu z Krakowa, gdzie był konserwatorem zabytków. Później pracował w jednej z chicagowskiej fabryk, jako menadżer. Aż pojawiła się straszliwa wiadomość: rak. Mimo to jeszcze do listopada ubiegłego roku pan Jerzy z przerwami chodził do pracy...

– Ja nie mówię po angielsku i z lekarzami musiałam rozmawiać przy pomocy tłumacza – opowiada nasza Czytelniczka. – Czasami miałam wrażenie, że pracownicy szpitala z powodu mojej nieznajomości języka traktują mnie jak kompletnego durnia. Ciągle tłumaczono mi, że mąż umrze, a ja przecież doskonale o tym wiedziałam! Chciałam tylko, żeby dano mu szansę odejść po ludzku. Oni czekali, kiedy zwolni się szpitalne łóżko, a dla mnie każda chwila życia męża była jak dar od Boga.

Szpital nie komentuje sprawy. Jerzy W. zmarł w sobotę. Około dwóch tygodni od pierwszych sugestii, by zakończyć jego życie. Dla pani Teresy to było kilkanaście wspólnych dni więcej. – I dowód, że można walczyć o godność nawet wtedy, jeśli się umiera! – dodaje kobieta, która zażądała właśnie przeprowadzenia sekcji zwłok męża.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki