Przyjaciele wspominają „Faziego”

2014-07-12 16:10

W połowie tygodnia Polonię obiegła wiadomość o nagłej śmierci znanego fotografa Leszka „Faziego” Opioły. Pochodzący z Rzeszowa artysta przyjechał do Stanów pod koniec lat 80. Zamieszkał na East Village, dokumentując życie artystyczne dzielnicy i przemiany w niej zachodzące. Jego mieszkanie przez lata było miejscem spotkań okolicznej bohemy artystycznej...

Zawsze uśmiechnięty i niezwykle otwarty na ludzi, przyjaciół i znajomych przyjmował praktycznie o każdej porze dnia i nocy. W jego mieszkaniu znajdowało schronienie również wielu artystów, którzy przyjeżdżali na koncerty z Polski, jak chociażby nestor polskiego bluesa Tadeusz Nalepa, czy też lider zespołu T.Love Muniek Staszczyk, z którym Fazi zaprzyjaźnił się jeszcze w Polsce.
Jako artysta „Fazi” był cenionym fotografem koncertowym. W swoim bogatym archiwum posiadał unikalne zdjęcia wielu legendarnych bluesmanów i rockmanów. Portretował największych muzyków, takich jak chociażby: Jerry Lee Lewis, John Lee Hooker, Chuck Berry, Joe Strummer, Lenny Kravitz, czy też B.B. King. Z wieloma artystami był zaprzyjaźniony. Dokumentował również życie amerykańskich Indian. Jako fotograf najmniej znany był w środowisku polonijnym. Regularnie natomiast publikował w prasie amerykańskiej; jego zdjęcia trafiały na okładki płyt, a także wystawiał swoje prace w galeriach zarówno w Stanach Zjednoczonych jak i w Polsce.
Dziś artystę wspominają ci, którzy mieli okazję poznać go osobiście. A trzeba podkreślić, że lista przyjaciół i znajomych Faziego jest bardzo długa...

Muniek Staszczyk, lider i wokalista T.Love:
Fazi był polskim sercem, bijącym – jak to sam mówił – na wiosce. Wioską nazywał East Village – usytuowaną na dolnym Manhattanie artystyczną i mocno rock’n’rollową część miasta. Nieopodal mieścił się legendarny, nieistniejący już klub CBGB, którego częstym gościem bywał Fazi. Tam swoje pierwsze kroki stawiali tacy giganci jak: Blondie, Ramones, Talking Heads i wielu innych. Bliziutko pomieszkiwali też, swojego czasu, Joe Strummer z The Clash, czy też Iggy Pop, który – jak to mawiał Leszek – był jego sąsiadem. Fazi zamieszkał na Village chyba w 1988 i pokochał Nowy Jork całym sercem, miłością bez limitu. Fazi Pochodził z Rzeszowa. W latach 80-tych managerował wielu tamtejszym bandom. Mocno przyjaźnił się również z Piotrkiem Nalepą, jak i z Jego Ojcem. Właściwie Fazi znał wszystkich muzyków i wszyscy muzycy znali Jego. Był, po prostu, w nowofalowo-punkowej załodze tamtego czasu – chociaż, i tak, najbardziej kochał bluesa. Nie pamiętam dokładnie, ale myślę, że poznaliśmy się w warszawskich Hybrydach, w drugiej połowie lat 80-tych. Potem zniknął, wyjechał do Stanów. To właśnie Fazi po raz pierwszy pokazał nam Manhattan, kiedy latem 1994-go roku przyjechaliśmy po raz pierwszy z zespołem do USA. Przygarnął nas... Chłonęliśmy, jak dzieciaki, Jego opowieści o NYC, chodząc całymi dniami po ulicach Manhattanu – to były dla nas magiczne momenty.
Na Village znał wszystkich: muzyków, ćpunów, wariatów, artystów, różnych freak’ów. Nie był postacią anonimową. Kiedy szliśmy razem, ciągle słychać było: „- Hi, Fazi, How are You!”. Muniek, my tu, na wiosce, wszyscy się znamy"– tak zawsze mówił. Od wielu lat zajmował się fotografią…, robił piękne zdjęcia – początkowo głównie indiańskim wodzom, w rezerwatach Arizony i Montany. W jakiś sposób wzbudzał Ich zaufanie, co nie jest dane każdemu białemu człowiekowi. Później robił foty głównie muzykom i to nie byle jakim, portretował gigantów bluesa i rocka. Fazi nie dbał o zaszczyty, był freak’iem o hippisowsko-punkowej duszy. Zawsze w Nowym Jorku miał dla nas czas. Spędziliśmy ze sobą tony świetnego czasu. Dużo też imprezowaliśmy. Leszek nie stronił od zabawy, ale to była zawsze MEGA pozytywna energia. Ostatni raz widzieliśmy się w lipcu 2013, podczas Chicago Blues Festival, w Chess Records Museum, na małym wernisażu Jego prac. Fazi był bardzo podekscytowany perspektywą większej wystawy Jego fotografii w tym mieście, która miała się odbyć tego roku. To właśnie tam, w domu bluesa, pożegnaliśmy się…


Paweł Mąciwoda, basista zespołu Scorpions:
Fazi był zawsze moim najbliższym przyjacielem. Poznałem go podczas Jarocina w 1986 roku, gdzie grałem z Pudelsami. Wtedy był on menadżerem 1 Miliona Bułgarów. Tak się złożyło, że dzieliliśmy razem domek z tą kapelą i tak zaczęła się moja długoletnia przyjaźń z Leszkiem. W latach 90-tych mieszkaliśmy razem na East Village na East 5-th Street, gdzie dzieliliśmy radości i troski emigrantów na bezwzględnej wyspie Manhattan. Fazi zawsze uśmiechnięty i radosny z godnością i szacunkiem wykonujący jakakolwiek prace dodawał mi wiele otuchy w ciężkich chwilach. Jego optymizm mnie rozbrajał. Artysta Rock'n'Rolowiec pełną dusza! Podziwiam jego talent i wyjątkową zdolność jaką posiadał do uchwycenia tych milisekund, aby uwiecznić tych wspaniałych naszego Świata! Będę tęsknił bardzo za nim i jego radosnym i pozytywnym śmiechem. Bardzo się cieszę, że podczas ostatniej mojej wizyty ze Scorpions w NY, mogłem spędzić z Fazim te piękne chwile w jego domu, który był także moim domem. Do zobaczenia Fazi w Domu Szczęśliwości!


Szymon Maria Rapacz, basista zespołu Mahavatar:
Poznałem Faziego wiele lat temu na jednej z imprez po koncercie jeszcze jak mieszkał przy Ave B i 5th Street na East Village. Fazi dla mnie zawsze reprezentował człowieka, który zrobi wszystko, żeby wspierać muzyków, fotografów i wszelkich innych artystów. Jego drzwi były zawsze otwarte dla tej naszej subkultury. Dzięki temu w jego mieszkaniu urodziło się wiele pomysłów na wystawy, czy też koncerty. Poznał ze sobą wiele osób. Mój dom to Twój dom - powiadał często i dawał to odczuć natychmiastowo każdemu nawet przy pierwszym spotkaniu. Mam nadzieje, że kiedyś zaprosi mnie do swojego nowego domu, gdzieś tam w niebiosach. Wierzę, że jest mu tam dobrze.

TEKST i FOTO: Marcin Żurawicz

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki