Zacząłem rapować w szkolnej stołówce

2013-02-12 18:55

Tym razem rozmawiamy z MC3D, czyli Jeffem Wojciechowskim, który opowiada o swojej fascynacji hip-hopem i rapem oraz... boksem.

W jakich okolicznościach zainteresowałeś się muzyką?

– Zacząłem rapować w High School, w stołówce, która była bardzo podzielona. Białe dzieciaki siedziały przy jednym stole, Afroamerykanie przy drugim, przy jeszcze innym różne nacje razem. Afroamerykanie przeważnie popisywali się boksem i stukali rytmicznie w stoły, manifestując swoją muzykę i umiejętności „free- style”. Ja wtedy lubiłem oglądać program „Yo MTV Raps”, pisałem w domu wiersze i teksty piosenek. W szkole czułem się trochę na uboczu, miałem najdłuższe nazwisko – Wojciechowski, którego nie potrafił prawidłowo wymówić żaden z moich kolegów czy nauczycieli. Zawsze nieśmiały i zamknięty w sobie. Ale pewnego dnia wszystko się zmieniło. Zaprzyjaźniłem się z trzymającymi się na uboczu ciemnoskórymi raperami, na których reszta dzieciaków patrzyła z perspektywy rasistowskich uprzedzeń. Byłem w jedenastej klasie, gdy stałem się częścią „załogi” i wielu z moich kumpli trafiło później do przemysłu muzycznego. Zaczynałem naukę rapowania, podczas gdy powstawały i działały lokalnie takie zespoły, jak Trouble Neck Brothers, Onyx, Pumkinhead czy Black Attaca.

Dlaczego właśnie hip-hop?

– Hip-hop to jest to, co czuję, co mnie zafascynowało i otworzyło drzwi na zupełnie nowy świat. Miałem luksus dorastać w najlepszych czasach rozwoju podziemia hip-hopu. Moi znajomi z liceum wzięli mnie pod swoje skrzydła, zostałem menedżerem ich trasy koncertowej po USA. Trouble Neck Brothers... Miałem wtedy 18 lat, dopiero co skończyłem High School, to było dla mnie – że tak powiem, błogosławieństwo. Byliśmy w trasie z Eazy-E, Bone Thugs-N-Harmony, później z Common Sense i The Beatnuts. Następnie zacząłem pracować z Group Home z The Gang Starr Foun- dation.

Byłem częścią grupy Hitmen Brooklyn i Połamany Język.

Opowiedz nam trochę o tych formacjach?

– Moim pierwszym projektem była grupa zwana Hitmen Brooklyn, który założyłem z Pivnicą. To była mieszanka polskiego i amerykańskiego hip-hopu, właściwie połączenie rocka i hip-hopu. Zaczęliśmy robić koncerty na własną rękę, nie było dla nas na rynku miejsca. Występowaliśmy głównie w niedzielę w klubie Limelight. Była to noc hiphopowa, gdzie DJ Dominick z MTV organizował Head Bangers Bowl w sali obok. To było naprawdę super! W jednym miejscu miałeś podziemny hip-hop, a tuż obok grupy takie jak Sick Of It All... Pierwszym polskim zespołem występującym w mieście był Hey, zagraliśmy przed nimi i był to jeden z najlepszych koncertów, jakie daliśmy. Niestety nasze drogi – moja i Pivnicy – rozeszły się i nigdy nie skończyliśmy albumu. Ale życie toczy się dalej... Mieszkałem wtedy na Greenpoincie i chodziłem często na Bedford, by dostać się do metra L. Widziałem tam często chłopaków, którzy przesiadywali na jednym z „kornerów”. Pewnego dnia zagadałem do nich i tak poznałem TFR Franky, z którym się zaprzyjaźniłem, zaczęliśmy razem rapować. Chodziliśmy na koncerty hiphopowe na Manhattanie, np. Notorious B.I.G, kupiliśmy sprzęt i zaczęliśmy wspólnie pracować nad muzyką. Zaraz po tym spotkaliśmy 3RD MC, czyli Rafała Brutusa, i stworzyliśmy grupę Połamany Język (Broken Language).



A miłość do polskiego hip-hopu?


– Dla mnie pierwszy polski hip-hop, jaki usłyszałem, to był Kazik. Miał taką piosenkę, na której właśnie rapował… Później było K44 i Wzgórze Ya-Pa-3, grupy, które ciężko pracowały w Polsce, by godnie reprezentować korzenie hip-hopu, zresztą do dziś to robią. Mniej więcej wtedy zacząłem organizować koncerty w nieistniejącym już Exit Club. Byliśmy pierwszą grupą hiphopową, która miała występować w tym klubie. Musiałem skłamać właścicielce i powiedzieć jej, że damy koncert disco polo… nie wierzyła w hiphop. Kiedy jednak zobaczyła około 200 osób, które przyszły nas obejrzeć – sama zresztą też nas posłuchała – podeszła do nas i oznajmiła, że zmieniła zdanie i pozwoliła mi organizować imprezy hiphopowe. Zaprosiłem więc później do Nowego Jorku takich artystów, jak Kaliber 44, Paktofonika czy Warszafski Deszcz. 



Wcześniej było cię częściej widać w polonijnym środowisku hip hopowym. Co sprawiło, że zniknąłeś?

– Zacząłem pracować z Lil Dap z Group Home i występowałem z nim na całym świecie. Wystąpiłem gościnnie na różnych albumach… Hip-hop nie jest pracą, to styl życia. To coś, co będę kochać wiecznie. Ostatni raz wystąpiłem z OSTR w 2007 roku. Dlaczego mnie nie widać? Wychowałem się w domu bokserów. Ojciec i wujek boksowali. Kiedy byłem dzieckiem, mój ojciec zawsze zabierał mnie na walki w Madison Square Garden. W 2008 roku, lecąc do Polski, spotkałem w samolocie Tomasza Adamka i tak się zaczęło… Boks jest tym, czym teraz się zajmuję. Założyłem swoją własną firmę Hit First Management, która będzie zajmować się promowaniem bokserów, artystów i producentów. Pierwszy kontrakt podpisałem z grupą Raf Pak, producentami Donaton i Teka.




Ale jednak wystąpisz jako support przed marcowym koncertem Sokóła i Marysi Starosty...

– To prawda. Jestem naprawdę szczęśliwy, że będę znowu mógł wystąpić z mikrofonem. To będzie niesamowita noc hiphopowa. Gram-X jak zwykle przygotowuje wielki show, bo podchodzi do tego z sercem. Do zobaczenia 8 marca w Warsaw.

Rozmawiali: GF, JM

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki