Artur Barciś: Hura! Żona kupuje mi samochód

2008-08-29 5:30

Zapracowany aktor Artur Barciś zaprosił nas do swego domu pod lasem. Częstuje kawą i pokazuje miejsce, gdzie do ostatniej wichury stała stara brzoza. Skupiony, rzeczowy. Wrażliwy. Zakochany w żonie i w tym, co robi. Spotkać dziś w show-biznesie takiego człowieka to wielkie szczęście.

- Olimpiada zakończona. Jak teraz żyć bez medali i emocji...

- Liga Mistrzów się zaczyna. Robert Kubica jest i piłkarze są. Można wytrzymać.

- Ale Mazurka Dąbrowskiego tak pięknie już nie zagrają. Gdy Polacy odbierali w Pekinie złote medale, uronił pan choć jedną łzę?

- Nie tylko jedną. Mocno się spłakałem.

- To dla pana norma?

- W takich momentach po prostu się wzruszam. To trochę może z kompleksów wynika. Jesteśmy wspaniałym narodem i zasługujemy na godne reprezentowanie, a z tym bywa różnie. Gdy w końcu nasz człowiek pokonał konkurentów z całego świata, to trzeba być dumnym.

- A z kogo był pan dumny najbardziej?

- Kompletnie poryczałem się na ceremonii wręczenia medali naszym złotym wioślarzom. Jeden z nich, taki młody chłopak, patrzył w niebo... To były łzy niewiarygodnego szczęścia. To były najpiękniejsze łzy, jakie kiedykolwiek widziałem w życiu.

- Nie przesadza pan?

- Nic a nic. Jestem aktorem. Moja praca polega na graniu, ludzie dookoła też grają, a z wioślarzami było inaczej. Byli szczerzy i prawdziwi. Te lata wyrzeczeń, bólu, treningów i walki dały im najcenniejszy medal. To było coś pięknego. Oni nie byli w stanie powstrzymać łez i ja też. W takich chwilach każdy Polak płacze.

- Kibice, znawcy sportu, to zazwyczaj niespełnieni sportowcy. A jak jest z panem?

Czytaj dalej >>>


- Odróżniam Ronaldinho od Ronaldo, ale jestem przede wszystkim kibicem, a nie znawcą sportu. Emocje, to mnie najbardziej charakteryzuje.

- W jakim sporcie był pan dobry?

- Najlepszy byłem chyba w akrobatyce. W liceum rozgrywałem w drużynie siatkarskiej, ale zawsze byłem kurduplem i nie za bardzo mogłem chłopakom pomóc. W szkole filmowej w Łodzi stałem na szczycie piramidy i robiłem jako jedyny podwójne salto.

- Był z pana taki Blanik?

- Nie, do pana Leszka, mistrza olimpijskiego, lepiej mnie nie przyrównywać. Byłem sprawny i zwinny, udało mi się zakręcić dwa razy i nic ponadto.

- Igrzyska w Pekinie to dla Polaków zawody udane?

- Ani udane, ani nieudane. Szkoda mi siatkarzy. W tie-breaku darłem się tak, że słyszało mnie pół Choszczówki. Medali mogliśmy zdobyć nawet mniej niż dziesięć, bo gospodarka sportem jest u nas na żenującym poziomie. Jeżdżę po Polsce i widzę młodzież, która nie ma gdzie się podziać. Stoją pod sklepem i piją piwo.

- Po olimpiadzie próbowałem namówić na rozmowę florecistkę Sylwię Gruchałę. Przysłała SMS-a, że nie teraz, że później, bo musi odpocząć. Polscy sportowcy mają prawo być zmęczeni?

- A niby z jakiego powodu ma panu udzielać wywiadu? Pojechała na olimpiadę - najważniejszą imprezę sportową świata i nawaliła. Nikt nie lubi mówić o klęskach.

- Chciałem pytać o "Taniec z z gwiazdami", w którym ma wystąpić.

Czytaj dalej >>>


- Może musi odchorować, zresztą jak i my wszyscy. Gdy słyszę, że Anita Włodarczyk trenowała rzut młotem pod mostem, bo ją ze stadionu przeganiali, to widzę, że my wszystko robimy "na ślinę". Straszna amatorka. Działacze, którzy pojechali do Pekinu, nachlali się i leżeli w trawie - to obraz tego, o czym mówię. Jeżeli chodzi o sport, to ciągle jesteśmy w PRL-u.

- 12 lat temu zaczynał pan budowę tego domu. Czy tamte doświadczenia przydały się panu przy graniu w "Ranczu" postaci Czerepacha, szujowatego urzędnika?

- Czerepacha złożyłem z czterech urzędników, których gdzieś tam w życiu spotkałem.

- Nie obrywa się panu za tę rolę?

- Nie, bo urzędników jest znacznie mniej niż zwykłych petentów. Ludzie, którzy na co dzień muszą się z takimi typami użerać, mówią: "No popatrz! Wypisz, wymaluj nasz sekretarz gminy!".

- Gra pan w serialach, nie unika popularnych mediów. Nie boi się pan, że po zagraniu Norka czy Czerepacha jest pan u Andrzeja Wajdy spalony?

- Być może, ale jaką mam gwarancję, że nawet gdybym w serialach nie grał, to Wajda by do mnie zadzwonił. Zdecydowałem, że będę pracował dużo, bo wtedy ćwiczę warsztat. Pewnie, że mógłbym siedzieć przy telefonie i odmawiać, ale wtedy nie zapewniłbym godnego życia mojej rodzinie.

- Maciej Kozłowski żalił mi się, że nie ma dla niego pracy...

- Każdy aktor wybiera: z czegoś rezygnuje, u jakiegoś reżysera nie gra. Maciek, tak jak i ja, jest w dość trudnym wieku. Nie jesteśmy przystojnymi amantami, ale dziadkami też jeszcze nie... Ten zawód to loteria. Wiem, że jeżeli zacznę się spóźniać i przychodzić z nienauczonym tekstem, to następnym razem wezmą kogoś innego. Dziś jest ogromne tempo. Kiedyś kręciło się 2-3 sceny, a dziś kręci się ich 9.

- Czasami słyszy się, że jakaś aktorka nie chce się rozebrać, jej kolega po fachu nie wcieli się w geja. Jak jest z panem? Czy są role, których by pan nie zagrał?

Czytaj dalej >>>


- Nie ma takich ról. Ostatnio w filmie "Wstyd" zagrałem nawet gwałciciela własnej córki. Nie mam z takimi rolami problemu, bo postać, którą gram, to nie jestem ja. Nie utożsamiam się z nią, a im bardziej postać pogubiona i skrzywiona, tym ciekawsza.

- Ma pan zaledwie 169 cm wzrostu. Wzrost wpłynął jakoś na pana życie?

- Grałem takie role, do jakich się nadawałem, ale życiowo wzrost miał wielkie znaczenie. Bardzo możliwe, że z tego powodu w ogóle zostałem aktorem.

- Jak to?

- Zawsze byłem najmniejszy, jeszcze w dodatku chudy, taki szczypiorek, a jednocześnie nie chciałem być anonimem w szarym tłumie. Gdy wszedłem na scenę, to poczułem się szczęśliwy. Tam przestałem być najmniejszy, nikt mnie nie potrącał, nie byłem pomijany. To miało znaczenie.

- Również dla kobiet?

- Na początku dziewczyny nie traktowały mnie zbyt serio, bo moi rówieśnicy wyglądali jak mężczyźni, a ja ciągle jak chłopiec. Zmieniło się to na studiach. Przestałem mieć kompleksy, studiowałem w filmówce, a potem spotkałem swoją żonę i poszukiwania się skończyły.

- Marek Konrad nie czuje się już twórcą. Może za 10 lat pan też powie, że aktorstwo już pana nie interesuje?

- Może tak się zdarzyć. Nie wiem, ale dziś trudno mi to sobie wyobrazić. Zmieniamy się, wypalamy, niedawno napisałem dla wydawnictwa Nasza Księgarnia opowiadanie...

- Artur Barciś - pisarz, były aktor...

- (śmiech) Kto wie, ale raczej to niemożliwe... Trzeba utrzymać rodzinę i standard życia...

- Potrzeby chyba coraz mniejsze. Przecież wszystko już pan ma... Syn dorosły...

- (śmiech) Niby tak, ale chcę sobie kupić nowy samochód. Zamarzyło mi się volvo XC 60 i jestem zapisany w kolejce.

- Nie wiedziałem, że ciągle są kolejki po samochody?

Czytaj dalej >>>


- Tak, bo to auto właśnie wchodzi na rynek i dopiero we wrześniu będzie w salonach. Mam czteroletni samochód i postanowiłem go wymienić. Żonę przekonało, że to najbezpieczniejszy samochód na świecie. "Gdy gdzieś wyjeżdżasz, to chcę wiedzieć, że wrócisz" - mówi do mnie.

- Ile takie cacko kosztuje?

- Moja żona jest ministrem Balcerowiczem naszego domowego budżetu...

- Czyli o zarobki nie mam nawet co pana pytać?

- Może pan, ale skieruję pana i tak do żony. Nawet nie wiem, ile zarabiam i ile mam aktualnie na koncie.

- A po co panu taki ekskluzywny samochód. Chce pan zadać szyku?

- Występuję w całej Polsce i samochód musi być niezawodny. Nie mogę się spóźnić, bo ludzie czekają. Nie jestem dużym chłopcem, choć moja żona mówi, że mężczyźni chcą się czasami dowartościować. Może ma rację. Nie powiem: cieszę się z iPhona i różnych takich gadżetów.

- Skoro o gadżetach mowa: co lepsze - CB radio czy GPS?

- Nie można tego porównywać. Jedno i drugie jest niezbędne. GPS panu nie powie, że właśnie zdarzył się wypadek i trzeba pojechać objazdem. Lokalna społeczność CB nieraz ratowała mi życie. Pytał pan o GPS. W tym nowym volvo GPS będzie wbudowany fabrycznie i zamiast trzymać mapę Krzysztof Hołowczyc poinformuje mnie, że za 500 metrów mam skręcić w lewo...

- A nie milej byłoby podróżować z jakimś miłym, kobiecym głosem?

- Czy ja wiem? Wystarczy, że żona ciągle mnie upomina: Jedź wolniej! Włączyłem sobie Krzyśka, bo się znamy. Poza tym kiedyś miałem żeński głos i teraz wolę, żeby kobieta nie mówiła mi, jak mam jechać.

Artur BarciŚ (52 I.)

Wszechstronny aktor teatralny i filmowy, reżyser. Występuje na estradzie oraz jest częstym gościem programów telewizyjnych. W 1979 roku ukończył PWSFTviT w Łodzi. Zagrał m.in. W filmach: "Znachor", "Dekalog", "Dwa księżyce", "Historie miłosne". Często występuje w rolach drugoplanowych. Znany z serialu "Miodowe lata" (Norek) i "Ranczo" (urzędnik Czerepach). Już wkrótce TVP pokaże film "Doręczyciel", w którym zagra główną rolę człowieka upośledzonego umysłowo. Mieszka w Choszczówce pod Warszawą, żona Beata jest montażystką filmową. Mają syna Franka (18 l.)

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki