To miała być spokojna służba z fotoradarem. Niestety, w jednej chwili przemieniła się w koszmarny wyścig z czasem. Inspektor Adam Nabożny i jego partner ze straży gminnej właśnie rozstawili swoje zabawki przy drodze w miejscowości Gąbino (woj. pomorskie), gdy z pobliskich krzaków dobiegły ich podejrzane odgłosy.
- Wydawało mi się, że ktoś przeraźliwie szlocha. Postanowiłem zobaczyć, co się stało - mówi pan Adam. Wysiadł z samochodu, rozgarnął krzaki i oniemiał. Dziecko, które miał przed sobą, ledwie trzymało się na nogach. - Na moich oczach traciło przytomność. I śmierdziało od niego alkoholem - dodaje strażnik.
Niewiele myśląc, ułożył chłopca w bezpiecznej pozycji i błyskawicznie uruchomił akcję ratunkową, wzywając karetkę pogotowia i policję. Liczyła się każda minuta, bo zatrute alkoholem dziecko traciło świadomość. Na szczęście w porę trafiło do szpitala. - Gabryś miał 1,5 promila alkoholu w organizmie. Dla tak małego dziecka to zabójcza dawka. Ale na czas dostał kroplówkę, glukozę i po kilku godzinach doszedł do siebie - mówi Robert Czerwiński ze słupskiej policji, która prowadzi śledztwo w tej sprawie.
Gdy Gabryś oprzytomniał, opowiedział, co się stało. Mama dała mu pieniążki na loda. Pod sklepem spotkał sąsiadów. Zawołali go do siebie i kazali pić wino. Nie chciał, więc siłą wlali mu je do buzi.
- Próbujemy ustalić, czy to prawda, jednak dziecko przesłuchać może tylko sąd. Na razie nikt nie usłyszał zarzutów - wyjaśnia Czerwiński.