Świtało, gdy Sylwester Balc (35 l.) poczuł przez sen dym, który unosił się w pokoju. Zerwał się na równe nogi, ale wokół nic się nie działo. Tylko ten swąd. - Pomyślałem, że to z zewnątrz, że może sąsiad pali śmieci - opowiada. Już miał wrócić do łóżka, ale coś go tknęło. - Pobiegłem na strych i zobaczyłem, że w narożniku nad opuszczonym pokojem sąsiada tli się instalacja elektryczna. Zbiegłem na dół i wyrwałem drzwi do tego pomieszczenia. Wtedy nastąpił wybuch. Był tak silny, że odrzuciło mnie na kilka metrów! Po prostu nieświadomie dostarczyłem płomieniom pożywki - powietrza...
Reszta domu natychmiast stanęła w ogniu. Nie było chwili do stracenia. - Żona i dzieciaki były już na nogach, ale nie wiedziały, co się dzieje. Krzyknąłem, żeby uciekali - relacjonuje pan Sylwester. Adrian (12 l.), Krystian (9 l.) i Bartek (7 l.) wybiegli sami. Igora (4 l.), Sebastiana (3 l.), Oskara (2 l.) i Huberta (8 mies.) trzeba było wynieść na rękach. Ostatni wynurzył się z ognia 13-letni Damian. Tulił do piersi krzyżyk i obrazek z Matką Boską. - Tata dostał je przy bierzmowaniu. Były dla nas święte - mówi chłopak.
Balcowie wyszli z domu jak stali - w piżamach, na bosaka. Gdyby nie sąsiedzi, zamarzliby na mrozie. Kilka godzin później wójt dał 10-osobowej rodzinie zastępcze lokum w gminie. A ludzie zaczęli spontanicznie znosić najpotrzebniejsze rzeczy. Ale na dłuższą metę żyć tak się nie da. Muszą odbudować dom. Ale jak i za co?
Aby pomóc pogorzelcom, gmina otworzyła rachunek, na który można wpłacać pieniądze: 25 8071 0006 0021 8809 2000 0180 z dopiskiem: "pomoc dla państwa Balc"
Zobacz: Mężczyzna z Brzegu chciał popełnić samobójstwo. Uratowali go policjanci