Pan Michał od dwudziestu lat pobiera zasłużoną emeryturę z ZUS - 1350 zł. Żył skromnie, jednak cieszył się wszystkim, co ma. W domu - w którym mieszka z dorosłym niepracującym synem - nie ma luksusów. Jeden pokoik z kuchnią musi wystarczyć.
Pół roku temu mężczyzna, pracując na polu, dostał udaru. Od tego czasu może wyłącznie leżeć, nie porusza również lewą ręką.
- Dzięki pomocy sąsiadów udało się umieścić mnie w zakładzie pielęgnacyjno-opiekuńczym w Żołyni. Byłem tam trzy miesiące i tam przychodziła moja emerytura. Potem znów musiałem wrócić do domu. Jednak emerytura nie wróciła za mną - opowiada emeryt.
Jak się okazuje, stosowne dokumenty wpłynęły do rzeszowskiego ZUS, jednak urzędnicy nie byli w stanie załatwić prostych formalności.
W efekcie biedny, sparaliżowany mężczyzna został bez środków do życia. - Przez miesiąc dostawałem jedzenie od sąsiadów, zadłużyłem się w sklepie. Nie miałem na lekarstwa. Nic, ani złotówki - żalił się emeryt.
Przykuty do łóżka emeryt nie bardzo mógł też walczyć o odzyskanie swoich pieniędzy. Znów pomogli mu sąsiedzi. - Dzwonili do nich, błagali, żeby pieniądze przysłali mi do domu. Tak jak to robili przez 20 lat, niezmiennie na adres domowy. Zero reakcji - opowiada mężczyzna.
ZUS przyznaje, że doszło do pomyłki. Ale nie u nich! - Rzeczywiście, otrzymaliśmy informację z placówki pielęgnacyjno-opiekuńczej o zakończeniu pobytu zainteresowanego w tymże zakładzie. Niestety, adres zamieszkania wskazany przez zakład nie był zgodny z adresem zamieszkania wskazanym uprzednio przez zainteresowanego - tłumaczy Małgorzata Łyszczarz-Bukała z rzeszowskiego ZUS. I zapewnia, że pieniądze emeryta zostały już mu zwrócone.