Spłonęli żywcem

2009-04-14 9:30

Trzask łamiącego się drewna, gryzący dym i pierwsze krzyki przerażonych ludzi wyrywają ze snu w środku nocy dziesiątki mieszkańców hotelu socjalnego w Kamieniu Pomorskim. Śmiercionośny ogień w ułamku sekundy ogarnia cały budynek. Ludzie wpadają w panikę.

Niektórzy wyrzucają swoje dzieci z okien, a potem sami skaczą. Brakuje czasu na ratunek. Liczy się każda sekunda. Dla 21 z nich jednak tego czasu zabrakło. Ich spalone ciała znaleziono później w zgliszczach.

Godzina 0.32

Trzypiętrowy budynek socjalny, w którym zameldowanych jest 77 osób, nagle staje w płomieniach. Pożar szybko ogarnia cały dom. Języki ognia sięgają 20 metrów ponad dach. Zbudzeni ze snu ludzie w popłochu próbują ratować siebie i najbliższych.

Godzina 0.48

Dyżurny straży pożarnej w Kamieniu Pomorskim odbiera telefon z informacją o pożarze. Na miejsce wysyła tylko siedmiu strażaków. Nie podejrzewa, że ogień rozprzestrzenia się szybko, a sytuacja z minuty na minutę staje się coraz bardziej dramatyczna.

Godzina 0.50

Z oddalonej o 200 metrów straży przyjeżdżają dwa pierwsze wozy strażackie. Strażacy rzucają się na pomoc ofiarom żywiołu.

Godzina 1.07

Wiadomo już, że na ugaszenie budynku nie ma żadnych szans. Dowódca akcji każe strażakom ratować mieszkańców. Ratownicy wyciągają z pożaru 10 osób, 31 innych jakimś cudem samodzielnie wydostaje się z płomieni. Z okolicznych miejscowości docierają kolejne wozy straży pożarnej. Już 21 jednostek walczy z żywiołem.

Godzina 4.40

Po ponad trzech godzinach walki strażacy opanowują szalejący pożar. W budynku nie ma już żywych ludzi, ale dogaszanie pogorzeliska trwać będzie jeszcze dobrych kilka godzin.

Godzina 6.55

Pierwsze informacje, jakie docierają do mediów, mówią o 4 ofiarach pożaru. Wiadomo, że będzie ich więcej.

Godzina 8.20

Liczba spalonych żywcem sięga już 17 osób. Premier Donald Tusk (52 l.) decyduje się jechać na miejsce tragedii.

Godzina 12.00

Prezydent Lech Kaczyński (60 l.) ogłasza trzydniową żałobę narodową. Do Kamienia Pomorskiego dociera polski premier. Zapewnia wstrząśniętych tragedią ludzi, że nie pozostawi ich bez pomocy - obiecuje odbudować ich hotel.

Godzina 14.20

Na miejsce tragedii dociera prezydent Lech Kaczyński (60 l.). Odwiedza w szpitalu rannych i rozmawia z rodzinami ofiar.

Godzina 15.20

Strażacy kończą akcję. Bilans strat jest zatrważający. 21 osób (w tym sześcioro dzieci) nie żyje, 20 jest rannych (16 w szpitalu, w tym 8-miesięczne dziecko). Kilkudziesięciu ocalonych nie ma dachu nad głową.

Godzina 19.10

Liczba ofiar może jeszcze wzrosnąć. W chwili zamknięcia gazety policjanci nie mieli jeszcze kontaktu z 11 osobami, które mieszkały w spalonym budynku.

Godzina 19.10

Liczba ofiar może jeszcze wzrosnąć. W chwili zamknięcia gazety policjanci nie mieli jeszcze kontaktu z 11 osobami, które mieszkały w spalonym budynku.

Godzina 21.30

Ekipy ratownicze kończą przeszukiwanie pogorzeliska. Pół godziny później rozpocznyna się specjalna narada u szefa MSWiA – Grzegorza Schetyny (46 l.). Politycy chcą przyjrzeć się przyczynom tragedii.

Tam zginęła cała moja rodzina

- Moja córka Beatka trafiła do hostelu, bo nie miała pieniędzy. Samotnie wychowywała dzieci i ciężko jej było się utrzymać - opowiada przez łzy pani Mieczysława Skóra (61 l.), która w śmiercionośnym pożarze straciła nie tylko córkę, ale i troje wnuków. Widziała ich całych i zdrowych w pierwszy dzień świąt. Zjedli razem śniadanie. - Nawet miałam nocować - mówi zrozpaczona kobieta, która nie potrafi zrozumieć, dlaczego jej najbliższych spotkała taka tragedia..

Pani Mieczysława o pożarze dowiedział się od sąsiadów. Wiedziona złym przeczuciem od razu pobiegła na miejsce tragedii. Gdy po paru godzinach ze stosu poplątanej blachy i tlącego się azbestu strażacy wynieśli ciało kobiety, w które wtulone było martwe dzieciątko, pani Mieczysławie omal nie pękło serce! - Straciłam nadzieję. Widziałam na własne oczy, jak z tego przeklętego hotelu wynosili moje dziecko i wnuki - płacze zrozpaczona starsza kobieta.

W pożarze poza panią Beatą (35 l.), zginęła trójka jej dzieci - Martynka (15 l.), Mieczysława (9 l.) i Patryk (6 l.). Ostatnia z wnuczek - Magda (16 l.) jakby zapadła się pod ziemię. Według relacji policjantów dziewczynka wyskoczyła z pożaru i trafiła do szpitala. W żadnym ze szpitali jednak jej nie odnaleziono! - Panie Boże, błagam! Ocal chociaż ją! - modli się zrozpaczona babcia. Stara się nie stracić resztek nadziei, mimo że sąsiedzi mówią, że zaginiona wnuczka uciekła z karetki i rzuciła się w ogień - by ratować rodzinę!

Strażacy bali się wyciągnąć siostrę

To przez tchórzostwo strażaków zginęła moja siostra - mówi wstrząśnięty Dariusz Janyszko (42 l.), który na miejscu tragedii był już parę minut po wybuchu pożaru.

- Wbiegłem do hotelu po Jolę (43 l.). Słyszałem, jak woła o pomoc! Byłem półtora metra od jej pokoju! Wbiegł tam strażak... ale siostry nie wyprowadził. Zamiast niej z płomieni wyciągnął rower! - krzyczy mężczyzna. - Boże, jak on mógł się tak zachować - rozpacza Stefania Janyszko (63 l.), matka ofiary. Świadkowie tragedii twierdzą, że akcja strażaków była nieudolna. Lista błędów się nie kończy. - Przyjechali bez długiej drabiny i poduszek. Biegali wokół budynku, jakby nie wiedzieli, co robić. Gdyby nie to, że niektórzy zdecydowali się wyskoczyć, a miejscowi pomagali innym - zginęliby wszyscy - mówi Anna Jurga (33 l.), świadek dramatycznych wydarzeń.- Robiliśmy, co do nas należało. Akcja była bardzo trudna ze względu na rozmiar, liczbę mieszkańców i konstrukcję budynku - mówi kapitan straży pożarnej z Kamienia Pomorskiego Daniel Kowaliński (40 l.), który nie ma sobie nic do zarzucenia.

Skakaliśmy z okna

- Nam udało się przeżyć. Tylko dlatego, że w ostatniej chwili skoczyliśmy z okna - mówi Remigiusz Rymarski (28 l.), który w hotelu mieszkał od kilku miesięcy.

Na Wielkanoc zaprosił do siebie dziewczynę Sandrę Gradek (19 l.). - To miały być pierwsze nasze wspólne święta. Takie domowe - opowiada drżącym głosem męż-czyzna, mocno ściskając rękę ukochanej.

Gryzący dym wdarł się do wnętrza pokoju, gdy spali. Sandra obudziła się pierwsza. - Wszędzie było słychać płacz dzieci i sąsiadów. Ludzie płonęli żywcem! - opowiada ze łzami w oczach Sandra. Spanikowana wybudziła ze snu swojego chłopaka, który szybko ocenił sytuację i... postanowił wyskoczyć z okna! Najpierw skoczyła Sandra. Pamiętam, że gdy stałem na parapecie, wołałem do płaczących sąsiadek, żeby też skakały, że to jedyne wyjście. Ale bały się. Spłonęły żywcem! - mówi mężczyzna.

- Widziałem też, jak na parapecie siedział mały chłopczyk. Jechał do niego strażak na drabinie, ale kiedy buchnął ogień zawrócił. Chłopczyk zginął - dodaje pan Remigiusz, który nigdy nie zapomni tego, co przeżył. Wczoraj cały dzień siedział w szpitalu przy łóżku Sandry. Na szczęście życiu dziewczyny nic już nie grozi.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki