Narracja antyprezydencka podczas kampanii wyborczej w Bydgoszczy? Rozmawiamy z politologiem UKW

i

Autor: Dawid Piątkowski, UKW/screen

Wybory samorządowe 2024

Narracja antyprezydencka podczas kampanii wyborczej w Bydgoszczy? Rozmawiamy z politologiem UKW

2024-04-07 23:40

Czy dojdzie do drugiej tury wyborów na prezydenta Bydgoszczy? Odpowiedź na to pytanie usłyszymy już niebawem. W niedzielę, 7 kwietnia do godz. 21 bydgoszczanie mogli zagłosować na swojego kandydata. Według dr hab. Izabelli Kapsy, profesor UKW z Wydziału Nauk o Polityce i Administracji, w kampanii przeważała "narracja antyprezydencka". Zdaniem ekspertki mobilizacja podczas wiosennych wyborów nieco osłabła.

Jak ocenia Pani tę kampanię. Czy różniła się ona nieco od tej jesiennej? Czy coś Panią zaskoczyło?

Dr hab. Izabella Kapsa: Różniła się znacznie. Mamy do czynienia z zupełnie innym typem wyborów. Przede wszystkim wiodącą rolę odgrywali w tej kampanii kandydaci na prezydenta miasta, ale widać było, że w tematach, które podejmowali w swoich programach, wypowiedziach do mediów czy na portalach społecznościowych. To były przede wszystkim takie pomysły wizji rozwoju miasta, które zdiagnozowali i chcieli zaprezentować swój sposób na to, jak się z nimi zmierzyć. Jeśli chodzi o zawartość programową i tematykę tej kampanii, zdecydowanie różniła się ona od tej podczas wyborów parlamentarnych.

Spośród czterech kandydatów, kto Pani zdaniem się wyróżnił, a kto został w tyle? Niektórzy kandydaci prawie wcale się nie pokazywali i nie zabierali za dużo głosu. Dlaczego?

IK: Jeśli chodzi na przykład o panią Maję Adamczyk, nie spodziewam się że chciała ona odegrać w tych wyborach jakąś istotną rolę. Możliwych jest kilka scenariuszy. Jeden jest taki, że pani Maja Adamczyk chce się zapisać jakoś w tej przestrzeni publicznej w przyszłości i ten start w wyborach jest takim początkiem jej działalności. Natomiast drugi jest taki, że było to zagranie personalne po ogłoszeniu chęci startu w wyborach pani Joanny Czerskiej-Thomas. Wyborcy słabo zorientowani, nie bardzo odróżniający nazwiska, zobaczyli jedną kobietę przy dwóch mężczyznach. Prezydenta Bruskiego zakładam, że większość mieszkańców kojarzy i Łukasza Schreibera również. Jeśli dodamy nazwisko Joanny Czerskiej-Thomas, która mimo swojej działalności aż tak dobrze rozpoznawalna nie jest i panią Maję Adamczyk, która jest kompletnie nierozpoznawalna i nie ma doświadczenia w sferze publicznej, to może trochę namieszać.

Czy istnieje jeszcze jakiś inny scenariusz?

IK: Jest jeszcze trzecia możliwość. To mogło być działanie jednorazowe, aby osłabić kandydaturę obecnego prezydenta, Rafała Bruskiego. Proszę zwrócić uwagę, że prezydent Bruski właściwie zaproponował najmniej nowych pomysłów w swoim programie, stawiał przede wszystkim na to, co udało mu się zrealizować. Natomiast pozostali kandydaci, poza panią Adamczyk, oparli się na analizie słabości tej prezydentury. Dominowała taka narracja antyprezydencka. W związku z czym, siłą rzeczy ich propozycje były też oparte na tym, co się prezydentowi nie udało, jakie mają pomysły na to, by coś zmienić. Ta trzecia kandydatura, czyli pani Adamczyk, to też jest kandydatura która osłabi prezydentowi Bruskiemu szanse na zwycięstwo w pierwszej turze. Na zwycięstwo ogólnie to raczej nie, ale w pierwszej turze może być to trudne do uzyskania.

Frekwencja w październiku podczas wyborów parlamentarnych wyniosła 75%. Teraz przy wyborach samorządowych, według badania IPSOS, była ona na poziomie 51,5 proc. Skąd taka różnica?

IK: W październiku była duża mobilizacja do samego udziału w wyborach przede wszystkim po stronie ówczesnej opozycji. Wyborcy antypisowi chcieli odsunąć ówcześnie rządzącą partię od władzy. To się udało i przełożyło na bardzo wysoką frekwencję. Natomiast dzisiaj widzimy, że tej mobilizacji nie ma. Cały czas ten podział pis i antypis jest zauważalny, lecz nie ma już takiej mobilizacji. Przynajmniej w Bydgoszczy tego nie dostrzegliśmy. Może w takiej retoryce Łukasza Schreibera widzieliśmy więcej ideologicznych odwołań i identyfikacji partyjnej. Natomiast w przypadku pozostałych kandydatów te kwestie partyjne sprowadzone były na dalszy plan.

Ta kampania była przerywana świętami wielkanocnymi. Czy to mogło mieć na nią wpływ?

IK: Ta kampania była zdecydowanie krótsza i odbywała się w nietypowym czasie jak na wybory w Polsce. Jeszcze nie mieliśmy takiej sytuacji by wybory samorządowe odbywały się w kwietniu. Zwykle odbywały się one jesienią. To też wpłynęło na to, że ta kampania była zdecydowanie inna. Dodatkowo, w ostatnich dniach, które przewiduje kodeks wyborczy zgłosiły się dwie kandydatki. Tak zwanym rzutem na taśmę i w bardzo krótkim czasie, jaki pozostał do wyborów, mogły one zaprezentować swoje propozycje. To kolejny czynnik różnicujący te wybory od tych jesiennych.

Frekwencja pokazuje, że wyborami samorządowymi interesuje się jednak mniej bydgoszczan niż wyborami parlamentarnymi. Skąd to wynika? Przecież to od samorządu zależy jakimi drogami będą jeździć do pracy. Jakie inwestycje będą mieli pod domem. To z władzą samorządową mieszkańcy mają większą styczność na co dzień. Dlaczego więc tak wielu uprawnionych do głosowania bydgoszczan zwyczajnie te wybory zignorowała?

IK: Jeśli popatrzymy na frekwencję w wyborach samorządowych w ostatnich latach, to zawsze była ona niższa od wyborów parlamentarnych. To nie jest nowe zjawisko. Te wybory samorządowe rzeczywiście cieszą się najmniejszym zainteresowaniem. Najwyższą frekwencję odnotowujemy zwykle w wyborach prezydenckich. To są takie psychologiczne efekty prawa wyborczego. Łatwo wskazać zwycięzce, jest większa personalizacja i identyfikacja z kandydatem i większe zainteresowanie samymi wyborami. Mimo, że przecież prezydent w Polsce nie ma aż tak dużych kompetencji, większe ma parlament i rząd jako władza wykonawcza. Kompetencje i sprawczość poszczególnych instytucji w ogólnie nie przekładają się na zainteresowanie wyborami. Rzeczywiście na poziomie lokalnym jest możliwych do rozwiązania najwięcej spraw, które dotyczą mieszkańców. Ale czy w świadomości ludzi jest tak, że to oni mają największy wpływ? Nie. Brak wiedzy na temat tego, jakie kompetencje mają poszczególne organy władzy np. rada miasta czy gminy, czym tak naprawdę zajmuje się prezydent i samorząd lokalny, przekłada się na brak zainteresowania.

Jak natomiast ocenia Pani wybory do Sejmiku Województwa w naszym województwie?

IK: O ile w przypadku wyborów na prezydenta miasta ta przynależność partyjna jest mniej znacząca, chociaż w miastach takich jak Bydgoszcz, nadal ma ona znaczenie. Tak w przypadku wyborów do sejmiku wyborcy kierują się tą przynależnością. To nie jest zjawisko nowe, bo często się mówi, że polskie społeczeństwo nie ma tego charakteru społeczeństwa obywatelskiego, które też pod kątem wiedzy jest słabo doinformowane i raczej nie poszukujemy tych informacji. W przypadku sejmików jest tutaj większa identyfikacja partyjna również z tego względu, że jest to reprezentacja na poziomie województwa. W naszym przypadku sejmik kojarzony jest z podziałem środków na inwestycje pomiędzy Bydgoszczą a Toruniem. Natomiast czy jest rozpoznawalny zakres kompetencji sejmiku? Myślę, że jeszcze mniej niż w przypadku rady miasta. Kandydaci, którzy biorą udział w tych wyborach to silne nazwiska dla list poszczególnych komitetów a niekoniecznie osoby, które w jakiś sposób indywidualnie chcą się zapisać w świadomości wyborców.

Lublin z winylem, czyli ruszyła Lubelska Giełda Płyt

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki