Spis treści
Ponad 1200 złotych za obiad nad Bałtykiem
Jak informuje "Fakt" turyści wybrali restaurację, która na pierwszy rzut oka nie wyróżniała się niczym szczególnym. Jednak już podczas składania zamówienia zwrócili uwagę na to, że kelner zabrał kartę dań i sam zaproponował konkretne potrawy. Grupa zamówiła sześć porcji rosołu, dwa filety i jedną porcję ryby do podziału. Jedna z ryb ważyła blisko 1,8 kg, a dwie kolejne porcje 0,8 i 0,7 kg.
Gdy po zjedzeniu zamówionego posiłku otrzymali rachunek, nie mogli uwierzyć własnym oczom. Kwota do zapłaty wynosiła 1233 złote.
- Po prostu zgłupiałem. Nie wiedziałem, co robić. Lokal nie wyglądał na luksusowy – nie krył swojego zaskoczenia pan Damian w rozmowie z „Faktem”.
Żeby tego było mało, na rachunku znalazły się takie składniki jak lubczyk do każdej porcji rosołu za prawie 3 zł każdy, cytrusy do wody i cytryny do ryby. Na dodatek data na paragonie nie zgadzała się z rzeczywistością. Po interwencji u właściciela, turyści otrzymali nowy rachunek, jednak kwota do zapłaty pozostała bez zmian.
Lawina komentarzy. "Te grzanki to już przesada"
O sprawie zrobiło się głośno w mediach społecznościowych, a pod wpisami dotyczącymi feralnego obiadu w Sarbinowie pojawiały się liczne komentarze. Część internautów dzieliła się swoimi doświadczeniami z "paragonami grozy", inni podchodzili do sytuacji bardziej sceptycznie, przypominając o konieczności czytania menu przed złożeniem zamówienia. Część internautów zwróciła uwagę, że rachunek nie był zbyt wygórowany jak na sześcioosobową grupę.
"Dobrze, że przypraw jeszcze nie policzyli"
"Te grzanki to już przesada"
"Jak się wchodzi do restauracji, to się prosi o menu, tam są ceny! Jak się jest frajerem to trzeba płacić"
"Normalne ceny, ilość zamówienia robi końcową kwotę. I tyle"
"Na ale sześć osób jadło to nie ma tragedii"
"200 zł na gębę. Przy jednej osobie to by nie było tragedii ale przy 6 już paragon robi sensację"
"Nic specjalnego 200 zł od osoby"
"Lubczyk, czosnek i cytryna podbiły nie tylko podniebienie ale i paragon"
- czytamy w komentarzach.
Przedstawiciel restauracji się tłumaczy. Lokal zamknięty
W rozmowie z dziennikarzami "Faktu" przedstawiciel restauracji tłumaczył, że problem wynika z nieumiejętności czytania karty dań przez gości. Zapowiedział również kroki prawne w sprawie wpisu na Facebooku stawiającego jego lokal w złym świetle. Zapewniał, że kelnerzy zawsze pytają klientów o zapoznanie się z cenami przed przyjęciem zamówienia.
Odnośnie rachunku z błędną datą, przedstawiciel lokalu miał tłumaczyć, że był to wydruk z kalkulatora kelnera i został wydany przez pomyłkę. Turyści, którzy poczuli się oszukani, jednak postanowili nie odpuścić i zgłosili podejrzenie wydawania nieprawidłowych paragonów do urzędu skarbowego.
Po aferze, która rozpętała się w sieci, restauracja, w której doszło do nieprzyjemnej sytuacji, została zamknięta. Sąsiedzi tłumaczą jednak, że przyczyną jest urlop właścicieli, którzy postanowili odpocząć w górach.