Pokój Zbrodni

Władek zabił ojca i założył maskę uszytą z jego twarzy. Udawał przed dziadkiem własnego tatę

2024-04-24 13:13

Władysław W. miał najpierw pozbawić życia własnego ojca, a później zrobić ze skóry, ściągniętej z jego twarzy, maskę. Zakładał ją i rozmawiał ze swoim dziadkiem, podając się za ofiarę. Gdy śledczy w końcu wpadli na jego trop, 26-latek niemal rozbawiony wykrzyczał w ich stronę: „no to mnie macie”. To jedna z najbardziej makabrycznych spraw w historii polskiej kryminalistyki. Przyglądamy się jej w programie "Pokój Zbrodni".

To był rok 1999, kiedy w Polsce panowało wielkie poruszenie po wyłowieniu z Wisły zwłok młodej kobiety. Ciało było rozczłonkowane, a wśród odnalezionych części znajdowało się coś na wzór płaszcza, gorsetu, zrobionego z ludzkiej skóry. Prokuratura wraz z policją ustaliły, że zwłoki należą do zaginionej Katarzyny, 23-letniej studentki z Krakowa, o której sprawie nagraliśmy osobny odcinek programu „Pokój Zbrodni”. To ważne informacje w kontekście tego, co stało się na skraju wsi Brzyczyna, niedaleko Skawiny, ponieważ początkowo sądzono, że Władysław W. może odpowiadać także za śmierć Katarzyny. Ostatecznie śledczy uznali jednak, że te dwa zdarzenia nie są ze sobą powiązane.

Przerażenie okolicznych mieszkańców było za to ogromne – w tym samym roku, w tym samym województwie, niemal w tym samym rejonie, dochodzi do dwóch przypadków brutalnych zabójstw, podczas których sprawcy postanowili oskórować swoje ofiary. Do odnalezienia ciała 23-letniej Katarzyny doszło w styczniu 1999 roku, a do zabójstwa w Brzyczynie – pięć miesięcy później, w maju. Romana Makówka, dziennikarka AntyRadia, w 2019 roku opisywała, że zbrodni dokonano w odległości niecałych trzech kilometrów od miejsca, w którym mieszkała. Wyznała, że już odnalezienie ciała studentki wywołało w okolicy panikę. Sprawca przebywał bowiem na wolności, więc ludzie bali się chodzić sami po zmroku. - Pamiętam, że przez kilka miesięcy nie ruszałam się z domu bez mojego 50-kilogramowego psa - wspominała reporterka.

Nietrudno się domyślić, że to, co stało się później, tylko spotęgowało niepokój mieszkańców. 30 maja 1999 roku we wsi Brzyczyna doszło do bestialskiego morderstwa, a sposób przeprowadzenia zbrodni był bardzo podobny do tego, co zrobiono 23-letniej Katarzynie. Anita Leszaj, dziennikarka „Super Expressu”, która przyglądała się tej sprawie, pisała, że w domu z cegły przez lata na stałe mieszkało dwóch mężczyzn: Józef W. oraz Witold W.. Był jeszcze Władysław, najmłodszy z nich, który studiował medycynę w Krakowie i często odwiedzał bliskich. Wszyscy troje to repatrianci z Kaukazu. 80-letni Józef był z wykształcenia stomatologiem, a jego syn Witold – technikiem dentystycznym.

Rodzina wprowadziła się do domu pięć lat przed zabójstwem, choć do Polski z Rosji jako pierwszy na studia medyczne przyjechał właśnie Władysław. Dopiero później dołączył jego ojciec, kupił dom, i ściągnął do kraju pana Józefa. 26-latek na co dzień mieszkał w akademiku. Trzy miesiące przed zabójstwem został jednak wyrzucony ze studiów, ponieważ nie radził sobie na wymagającym kierunku medycznym. Musiał na szybko znaleźć nowe miejsce zamieszkania. Wtedy pod swój dach przyjął go ojciec oraz dziadek. „Super Express” donosił, że tata Władysława miał do niego pretensje, że porzucił dobre lekarskie studia. 26-latek postanowił bowiem odpuścić i wybrał inny kierunek: został studentem psychologii.

W toku śledztwa sąsiedzi rodziny zeznawali, że młody mężczyzna zachowywał się nietypowo, był „dziwny”. Mijał ludzi ze spuszczoną głową, raczej nie widywano go ze znajomymi, z nikim na osiedlu się nie witał. Z kolei jego ojca oraz dziadka oceniali pozytywnie, jako miłych i sympatycznych ludzi. Żyli skromnie, pracowali dorywczo, zostało im jeszcze trochę oszczędności.

Funkcjonariusze ustalili, że 30 maja 1999 roku, przed godziną 20:00, Józef i Witold szykowali się już powoli do spania. Władysław wymyślił wtedy coś na poczekaniu, by wywabić ojca z pokoju. Poprosił go o pomoc w piwnicy. Pan Józef poszedł spać, a Witold podążył za synem. Gdy niczego niespodziewający się 52-latek tam zszedł, niemal od razu został zaatakowany. Sprawca poraził go paralizatorem, a następnie zaczął zadawać rany przygotowanym wcześniej szpikulcem. Celował w okolice karku oraz serca. Nieżywego ojca przywiesił następnie za nogi do kraty piwniczego okna i szpadlem odciął mu głowę.

„Super Express” opisywał, cytując ustalenia śledczych, że oprawca ściągnął skórę wraz z włosami z czaszki ofiary, a potem natarł ją od wewnątrz solą. Głowę wyrzucił pod balkon w chwasty. Zszył skórę na kształt maski, wykleił plastrami. Własne włosy wygolił z przodu i z boku głowy, po czym nałożył maskę, chcąc podawać się za własnego tatę. Te czynności zajęły mu prawie całą noc. Włożył na siebie ubranie mężczyzny, głowę przykrył kapeluszem i owinął się szalikiem. Starał się naśladować chód ojca, jego mowę ciała. Chciał się przekonać, czy rozpozna go niedowidzący dziadek.

W takiej postaci następnego dnia wyszedł nawet na ulicę. Ukłonił się przechodzącemu sąsiadowi, który w późniejszym procesie zeznawał, że faktycznie nie rozpoznał mordercy w masce ze skóry, a o wszystkim dowiedział się dopiero, gdy zbrodnia wyszła na jaw. Potem Władysław zobaczył się z dziadkiem. AntyRadio podawało, że to właśnie pan Józef opisywał ze szczegółami całą historię przed sądem. Miał zobaczyć przed domem syna – tak przynajmniej sądził. W rzeczywistości miał jednak przed sobą wnuka, który założył na głowę skalp zamordowanego Witolda. Przez słomiany kapelusz, który miał na głowie, było go jeszcze trudniej rozpoznać.

80-latek zauważył małe, czerwone plamy za uszami mężczyzny. Myślał, że może się zranił i postanowił o to zapytać. W odpowiedzi usłyszał jednak od mordercy, że ten jedynie pobrudził się farbą. Panu Józefowi zapaliła się w głowie lampka, nie podobał mu się głos „syna”. Poszedł zrobić porządek na terenie posesji, lecz nie mógł przestać o tym myśleć. W „Super Expressie” opisywano, że Władysław był tą całą sytuacją rozbawiony. Zjadł śniadanie, cały czas udając swojego ojca, i uciął sobie drzemkę. W tym czasie 80-latek zszedł do piwnicy i tam znalazł martwe ciało Witolda.

Udało mu się ukryć emocje i niepostrzeżenie wyjść z domu. Kto wie, co by się stało, gdyby wnuk stanął na jego drodze. Senior pobiegł do sąsiedniej miejscowości, gdzie przebywał jego przyjaciel, a następnie stamtąd zadzwonił na policję, opowiadając śledczym o swoim makabrycznym znalezisku.

Przed przybyciem mundurowych Władysław musiał zorientować się, że dziadek zniknął. W obawie przed tym, że 80-latek odkrył jego mroczny sekret, uciekł z domu. Funkcjonariusze nie znaleźli go na miejscu zbrodni. Zabezpieczyli za to zwłoki ofiary, stwierdzając na ciele ciosy zadane tępokrawędzistym narzędziem. Mężczyzna miał obciętą głowę i ściągnięty z niej skalp.

Do schwytania Władysława doszło jeszcze tego samego dnia, w godzinach wieczornych. Mężczyzna siedział na przystanku autobusowym w Libertowie. Na widok mundurowych miał być spokojny, wręcz rozbawiony. Wykrzyczał: „no to mnie macie” i nie stawiał oporu przy zatrzymaniu. Przed sądem 26-latek tłumaczył się, że zabił ojca, ponieważ czuł do niego złość. Zeznawał, że 52-latek zdradził i porzucił jego matkę, wyjeżdżając do innego kraju. Wyliczał jego wady, mówiąc, że był apodyktyczny, a jednocześnie bezradny. Myślał o wyjeźdźcie do Francji, lecz potrzebował pieniędzy. Zażądał, by ojciec przekazał mu resztę oszczędności ze sprzedaży domu, ale ten nie chciał tego zrobić. Wtedy postanowił go zamordować.

Podczas rozpraw 26-latek zachowywał się jak osoba chora psychicznie. Wielu ludzi w tamtym okresie zadawało sobie zresztą pytanie: czy ktoś o zdrowych zmysłach byłby w stanie zrobić coś tak przerażającego? Ostatecznie oskarżony nie trafił jednak do zamkniętego zakładu psychiatrycznego, a do więzienia.

W listopadzie 2001 roku Sąd Okręgowy w Krakowie skazał Władysława W. na karę 25 lat pozbawienia wolności. W uzasadnieniu wskazano, że mężczyzna działał z premedytacją, z wielkim okrucieństwem, a zbrodniczego czynu dokonał w akcie zemsty, czyli z niskich pobudek i motywów zasługujących na szczególne potępienie. Z ustaleń „Super Expressu” wynika, że Władysław tylko część kary odbywał w Polsce. W 2003 roku trafił do więzienia w rodzimym kraju, czyli w Rosji, gdzie został przetransportowany na własną prośbę. Jego zbrodnia zapisała się w historii polskiej kryminalistyki jako jedna z najbardziej makabrycznych.

Więcej przerażających spraw znajdziesz tutaj: Pokój Zbrodni.

Morderca z maską z twarzy ojca | Pokój Zbrodni
Listen on Spreaker.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki