Zaczęło się zaraz po porodzie:
- Trzeciego dnia lekarz wezwał rodziców do siebie, by omówić wyniki badania USG. Podwyściółkowy wylew I stopnia – kilkadziesiąt liter w szpitalnej karcie sprawiło, że w piersi mamy ożył strach o sile, która paraliżowała, odbierała zmysły. Przecież wylew zagraża życiu, często oznacza niedowład, paraliż – myśli w jej głowie mknęły z prędkością światła. Lekarz uspokajał, że takie krwawienia u noworodków to nic strasznego, że wszystko będzie dobrze, że nie trzeba się martwić. Mama słuchała, kiwała głową, ale wiedziała już wtedy, że dobrze nie będzie - czytamy na stronie siepomaga.pl.
Pierwszy atakt padaczki nastąpił, kiedy chłopczyk miał trzy miesiące. Hubert miał potem 540 napadów, a po nich trzy lata "normalności" Choroba jednak wróciła i to ze wzmożoną siłą.
Dziś każda noc dla chłopca i jego rodziców to walka ze śmiercią. Ciało dziecka wykręca się, nie ma oddechu i świadomości. Taki atakt po 20 minutach kończy się zgonem. Napady skutkują utratą pamięci - chłopczyk nie rozumie, dlaczego od nowa musi się uczyć czytać i pisać.
Dla Huberta jest jednak nadzieja - Schon Klinik specjalizująca się w operacyjnym leczeniu epilepsji. Koszta są jednak ogromne. Trzeba zebrać blisko 200 tysięcy złotych.