Drzewo spadło na samochód w Żorach

i

Autor: archiwum prywatne/kaz Drzewo spadło na samochód w Żorach

Grzegorz przyjechał z córką po synka do przedszkola. Gdy siedział z Basią w szoferce, na auto runęło drzewo

Mają szczęście, czuwa nad nimi Opatrzność? Jeśli ktoś nie wierzy w Boga, to powie, że to był po prostu przypadek. Bez względu na to, jak oceniać tę sytuację, pan Grzegorz może mówić, że dostał drugie życie. W ostatni dzień wakacji pojechał z córką do jednego z przedszkoli w Żorach, żeby odebrać syna. Gdy zatrzymali auto, wydarzyło się coś nieoczekiwanego. Na zaparkowaną osobówkę runęło drzewo.

Końcówka wakacji tego roku. Pan Grzegorz pojechał z córką Basią po syna do jednego z żorskich przedszkoli. Ten dzień był wyjątkowo deszczowy. - To był ostatni dzień przedszkola Mateusza. Podjechałem z córką po około godz. 15.40. Wyłączyłem silnik i odwróciłem się do Basi. Powiedziałem jej, żeby się odpięła z fotelika i wychodzimy po Mateusza. Wyciągałem jeszcze portfel ze schowka. To był moment. Patrzę ze zdziwieniem, co to drzewo tak blisko jest. I później usłyszałem potężny huk - wspomina Grzegorz. Drzewo runęło na jego samochód. Gałąź wbiła się w przednią szybę i zatrzymała się na fotelu pasażera. - Nawet nie chcę myśleć, co mogłoby się stać, gdyby tam siedziała moja żona albo miałbym tam fotelik i w środku dziecko - dodaje mężczyzna. Wyciągnął biegiem Basię z samochodu.

Gdyby Grzegorz zaparkował pół metra dalej, byłoby po nim. Wspomniana gałąź miała grubość dwóch rąk. Na miejsce przyjechali strażacy. Na aucie leżały kable wysokiego napięcia. Trzeba było je usunąć. Mieszkaniec Żor walczył o odszkodowanie. Ubezpieczyciel przesłał dwie odmowy, ale gdy sprawą zajęła się prokuratura, rozmowa była już inna. Choć od zdarzenia minął już jakiś czas, córka Grzegorza długo nie może dojść do siebie. - Basia niestety nie przesypia całej nocy, trzeba ją na nowo "pampersować", bo w nocy budzi się mokra. Dzień po zdarzeniu dostała wymiotów. To był uraz związany ze stresem. Potrafi powiedzieć, co się stało. "Tato popatrz drzewo się przewróciło na auto" wspomina - dodaje Grzegorz.

Grzegorz twierdzi, że ma w życiu sporo szczęścia, choć los nie obchodził się z nim delikatnie. - W 2012 roku zmarła nam córeczka. Urodziła się za wcześnie, miała 19 dni, kiedy odeszła. Od tamtego czasu w naszym życiu działy się rzeczy dziwne. Zimą zapalił się nam dom. Wyszedłem do pracy o 4 nad ranem. Dołożyłem do pieca. Moją żonę obudził płacz dziecka. A przecież rok wcześniej był pogrzeb naszej córki. Gdyby nie to, nie byłoby ani mojej żony, ani naszego domu. Działy się cuda. Czasem zagrała jakaś zabawka, w której nie było baterii. Wkrótce żona dowiedziała się, że ma nowotwór - wspomina Grzegorz.

Chcieli mieć dziecko, ale lekarze powiedzieli, że przez konflikt nie doczeka żeńskiego zarodka. Mimo tego urodziła syna i córkę. Obie ciąże były jednak zagrożone. - To był płacz i lament. Zamiast się cieszyć płakałam, bo bałam się bardzo, że skończy się, tak, jak z Lenką. Ale trafiliśmy na bardzo dobrą panią ginekolog, która sama pilnowała nawet po godzinach pracy, czy wszystko jest dobrze. Można powiedzieć, że ona uratowała Basię. Trafiłam na porodówkę i lekarze chcieli mnie przetrzymać. Ciąża była zagrożona ,miałam podejrzenie rozejścia mięśni macicy. Pani doktor kazała mi się wypisać na własne żądanie z tutejszego szpitala i zabrała mnie do szpitala w Rybniku, gdzie szybko zorganizowała sale operacyjną i lekarzy. I gdyby nie to, Basia by nie przeżyła - wspomina Kasia, żona Grzegorza.

Mówi, że mają trójkę aniołków stróży. - Teść, moja mama i Lenka - wylicza kobieta.

Poniżej zdjęcia drzewa, które runęło na samochód Grzegorza

Siłą zabrali małą Elenę

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki