Zabił, poćwiartował i spalił ukochaną Małgorzatę. Straszną prawdę wyznał policjantowi

2025-07-04 9:05

Ta zbrodnia i sposób, w jaki Mateusz M. (36 l.) pozbył się ciała swej partnerki Małgorzaty W. (+ 32 l.) mrozi krew w żyłach. Kobieta została uduszona, oprawca odciął je nogi, a szczątki spalił w kominku i beczce. Dziś mężczyzna odpowiada przed katowickim sądem. Policjant, któremu Mateusz M. wyznał winę, złożył swe zeznania. Podobnie jak była żona oskarżonego o makabryczną zbrodnię.

Zabójstwo na Śląsku. Powiedział policjantowi, że jest "zwyrolem"

Małgorzata zaginęła 21 kwietnia ubiegłego roku w Chełmie Śląskim pod Mysłowicami. Sam Mateusz M. zgłosił jej zniknięcie. Była poszukiwana jako osoba zaginiona, tymczasem kobieta już nie żyła, a Mateusz M. skrzętnie ukrywał straszną prawdę. Przełom nastąpił, gdy w Chełmie Śląskim pojawili się policjanci z KWP w Katowicach. Jednym z nich by aspirant, który zeznawał w sądzie. To on tak poprowadził rozmowę z Mateuszem M., że ten przyznał się do zabójstwa i powiedział co zrobił z ciałem. Dziś oskarżony nie przyznaje się do zabójstwa.

- Wcześniej do niego zadzwoniłem. Powiedział mi, że właśnie wszedł do domu. Pojechaliśmy tam. Otworzył drzwi, celowo od razu powiedziałem mu, że jesteśmy od zabójstw, żeby obserwować reakcję. Tej jednak nie było, zupełnie. Weszliśmy do środka. Rozmawiał z nami odwrócony tyłem, skrobał ziemniaki, mówił, że musi zrobić obiad synkowi. Spytałem, co zrobił, by odnaleźć żonę. Usłyszałem, że się przeszedł nad pobliski zbiornik wodny. To "przeszedłem się" sprawiło, że byłem przekonany, że to on jest zabójcą. Wtedy powiedziałem do niego - gdyby pan był mną, a ja panem, czy uwierzyłby mi pan, w to, co mi pan powiedział? On na to, że nie. Odwrócił się do nas. Stanął jakby na baczność i stwierdził: Udusiłem ją. Spytałem: gdzie ciało? Opowiedział, że nie ma ciała - opowiadał funkcjonariusz.

Potem Mateusz M. miał jeszcze opisać, jak doszło do zabójstwa. Wyjaśnił, że było to podczas szarpaniny na schodach, a Małgorzata została z nich zepchnięta. Pokazywał też, jak dusił ofiarę zaciskając ręce na jej szyi. Wyznał też, że choć schody starannie umył, to policjanci powinni odnaleźć ślady krwi. Było tego aż nadto i policjanci oświadczyli Mateuszowi M. że musi iść z nimi.

- Nie chciałem go "kajdankować" przy małym synku, żeby nie robić z niego "zwyrola", dałem mu czas na pożegnanie się z dzieckiem. Później on do mnie powiedział: Pan mówił, że nie chce zrobić ze mnie "zwyrola", ale ja jestem "zwyrolem", jeszcze nie powiedziałem wszystkiego. Potem wskazał kominek i powiedział, że próbował ciało kobiety spalić w tym kominku, a wcześniej obciął jej nogi. Zapadła cisza w pokoju. Pytałem czy coś zostało z tych szczątków, powiedział, że kawałek kości i telefon, który też próbował spalić, stwierdził, że wyrzucił te rzeczy w zaroślach przy jakichś hałdach - zeznawał "kryminalny".

Makabryczne szczegóły zbrodni

W trakcie rozmowy wyszły na jaw kolejne szczegóły. Zwłoki Małgorzaty Mateusz M. zniósł do piwnicy. Tam je rozkawałkowywał. Na początek obciął nogi. - Chyba po to, żeby ciało mieściło się w kominku - stwierdził policjant.

Ale oprawcę spotkała przykra niespodzianka. Szczątki nie chciały się spalić. Temperatura była zbyt mała. Wówczas zapakował ciało w folię i wywiózł do nieodległego lasku. Tam wyrzucił nadpalone nogi, a resztę korpusu ukrył w lasku. Tym niemniej planu nie porzucił. Wyczytał, że najlepszym drewnem do spalenia ciała jest dębina - daje największą temperaturę. Zakupił też dużą beczkę po oleju, w której wywiercił dziury. I pojechał na miejsce ukrycia zwłok. Zabrał je z powrotem do domu, a następnie przez całą noc spalał szczątki w beczce. Spopielił je. Ostatnim akordem było wysypanie z beczki prochów i zmieszanie ich z cementem i wodą. Tę "zaprawę" wylał pod płotem posesji.

Jako świadek została wezwana przez sąd także Magdalena S., była żona Mateusza M. Jest naukowcem z dziedziny chemii. Kobieta poprosiła, by podczas jej zeznań nie musiała być w jednej sali ze swym byłym. Argumentowała to obawą przed oskarżonym i brakiem komfortu w jego bezpośredniej obecności. Dlatego połączyła się z salą przez internet. - Rozwiedliśmy się z powodu niezgodności charakterów. Używam bardzo dyplomatycznej formuły. Powodem był trudno charakter mojego byłego męża. Mieszkaliśmy wtedy w małym mieszkanku w domu asystenta, ponieważ robiłam doktorat. Mateusz musiał opuścić mieszkanie, bo ja miałam do niego prawo - opowiadała była żona. - Mąż był dominujący, nawet apodyktyczny. Wszystko musiało być wedle jego woli. Był nieustępliwy w kłótniach. Jest bardzo inteligentny i traktował innych jako głupszych, krytykował i nie poważał innych, nie tolerował innego zdania. Z perspektywy czasu uważam, że to osoba toksyczna - charakteryzowała Mateusza M. kobieta.

Związek z Mateuszem M. z czasem stawał się coraz bardziej uciążliwy. Magdalena S. miała poczucie, że zabrnęła w pułapkę. Podobnie jak później Małgorzata - ofiara Mateusza M., była żona również zaczęła w pewnym momencie korzystać z porad psychologa.

- Stałam się potulna i stłamszona. Miałam poczucie, że i tak nie wygram, więc odpuszczałam. Mąż nie stosował fizycznej przemocy. Raz chyba tylko mocniej pociągnął mnie za rękę. Raz też, gdy się z nim nie zgodziłam to powiedział w żartach, że jak jeszcze raz coś takiego powiem, to mi rozbije butelkę po piwie na głowie. To była taka wysublimowana przemoc w białych rękawiczkach, która miała mnie ustawić do pionu. Krytykował mnie publicznie. Zawsze wyglądało to na żarty, strofował jak dziecko za byle pierdoły. Czułam się napominana. To wszystko sprawiło, że się bardzo zmieniłam. Z otwartej osoby zrobiłam się smutna i wycofana. Bez poczucia wartości w roli małżonki. Wtedy w tajemnicy przed mężem zaczęłam spotykać się z psychologiem - zeznawała Magdalena S.

Decyzję o rozwodzie podjęła Magdalena S. Nie powiedziała Mateuszowi o tym wprost. Zamiast tego napisała list, w którym wyjaśniła powody decyzji. - Zaznaczyłam też, że nie chce mieć dzieci, a wiem, że Mateusz chciał je mieć bardzo - dodawała podczas zeznań.

Po rozwodzie praktycznie oboje się nie widywali. Jednakże Magdalena S. spotkała kiedyś Małgorzatę W. i obie zostały sobie przedstawione przez Mateusza F. Ku zdziwieniu byłej żony, po pewnym czasie Małgorzata skontaktowała się z nią przez media społecznościowe. - Pisała, że ma problemy w związku z Mateuszem. Pytała o powód naszego rozstania. Zastanawiała się też, czy to nie ona przypadkiem jest temu winna. Poza tym napisała, że gdyby nie dwoje ich dzieci, to ona sama już dawno by go opuściła - mówiła Magdalena S. - Byłam zaskoczona i było mi jej żal. Przypomniało mi się wtedy, jak bardzo mój były mąż potrafi być mściwy. I bałam się, że dowie się o korespondencji. I odpisałam bardzo ogólnie. Zdradziłam jej też, że chodziłam do psychologa. Ona przysłała podziękowania za to co napisałam i pytała też czy Mateusz pił. Ja jednak na to już nic nie odpisałam, z obawy przed zemstą byłego męża - dodawała świadek.

W kwietniu 2024 r. Magdalena S. przeglądając media społecznościowe natrafiła na zdjęcie Małgorzaty W. z apelem, by pomóc w jej poszukiwaniach. Od razu coś ją tknęło. - Mój były mąż jest mściwy. Gdy Małgorzata zaginęła, od razu pomyślałam, że on jej coś zrobił. Kiedy dowiedziałam się, że Małgorzata nie żyje, nie byłam zdziwiona. Gdy wyszły na jaw makabryczne szczegóły tego, to byłam za to bardzo zaskoczona. Już później, gdy to analizowałam, to wyszło mi, że wszystko tu się zgadza. Mateusz to jest inteligentna osoba, sprytna i zaradna. Pozbył się zwłok w taki sposób, żeby nie można było określić co się stało. Kiedyś mój psycholog powiedział, ze ona ma skłonności narcystyczne - przekonywała Magdalena S.

Super Express Google News
EKSPERT O ZABÓJCY ZE STAREJ WSI. CZY TADEUSZ D. TO NOWY JAWOREK? DLACZEGO MORDUJĄ NAJBLIŻSZYCH?

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki