Podróże

Urzędnik z pasją udowadnia, że podróż na koniec świata jest na wyciągnięcie ręki. Oto jak wygląda połów szczęścia w Patagonii [WYWIAD]

2023-06-23 16:03

Jak dostać się do Patagonii? Na to pytanie odpowiedzi szuka wiele osób, którym marzy się odwiedzenie odległej krainy w Argentynie i Chile. Jednak dzika przyroda, rześkie powietrze i góry, które rozbudzają wyobraźnię, wydają się bardzo niedostępne dla „zwykłego Kowalskiego". A co jeśli okaże się, że nie trzeba być wielkim odkrywcą, by łowić pstrągi w krystalicznych rzekach, spacerować z pingwinami i chłonąć nieziemskie widoki? Poznajcie Tomasza, urzędnika, który postanowił spełnić marzenie, a dziś chętnie dzieli się radami z tymi, którzy także śnią o przygodzie życia.

Patagonia nie jest taka niedostępna, jak nam się wydaje, mówi Tomasz Jaskuła, który w styczniu 2023 postanowił spełnić swoje marzenie i wyruszyć w podróż do niezwykłej krainy. Patagonia jest niemal trzy razy większa niż Polska, a zamieszkuje ją około 2 mln ludzi. To kraina geograficzna w południowej części Ameryki Południowej, położona na terenie Argentyny i Chile, która urzeka przyrodą. Magiczne jeziora, fiordy, pustynne stepy, wyspy i góry, którym nierealności dodają majestatycznie wznoszące się nad Patagonią Andy. Wszystko to sprawia, że Patagonia rozpala wyobraźnię fanów podróżowania i nie tylko. O tym, jak spełnić podróżnicze marzenie rozmawiamy z Tomaszem Jaskułą (45l.) z Lubniewic - starostą sulęcińskim, ale przede wszystkim, mężem i ojcem trojga dzieci, fanatykiem wędkarstwa, podróżowania i regionalnej kuchni, informatykiem z zawodu.

Polski urzędnik z pasją udowadnia, że podróż na koniec świata jest na wyciągnięcie ręki. Oto jak wygląda połów szczęścia w Patagonii [WYWIAD]

Agnieszka Morawska: Patagonia to nie jest kraina, o której myślimy w kontekście podróży na wakacje. W wielu wyobrażeniach to raczej miejsce dla wytrawnych podróżników, którzy przeżywają przygody i ocierają się niebezpieczeństwo. Dlaczego więc zwykły człowiek (nie odbierz tego negatywnie), postanowił rzucić na chwilę Lubniewice i wyjechać na koniec świata?

Tomasz Jaskuła: Muchowy raj! Ale po kolei. Właściwie od zawsze – dzięki dziadkowi i śp. tacie – wędkowałem. To pasja, która łączy podróże i zamiłowanie do przyrody. W 2013 roku mój serdeczny kolega z Piły namówił mnie do spróbowania wędkarstwa muchowego. Ubrany (niemal po zęby), w wodoszczelne ciuchy, z najtańszą wędką muchową ruszyłem na łowy. Nagle przeniosłem się w zupełnie inny świat. To było wręcz majestatyczne doświadczenie. Wpadłem w to po uszy, bo w żadnej innej metodzie wędkarstwa, wędkarz nie jest w takiej symbiozie z rybami, jak właśnie w tej. Chciałem wiedzieć jak najwięcej. Oglądałem filmy na YouTube i trafiłem na muchowy raj, czyli Patagonię. Dziesięć lat temu ta kraina stała się moją obsesją.

AM: I tak po prostu postanowiłeś pojechać?

TJ: Niestety realizacja wędkarskiego i podróżniczego marzenia musiała poczekać. Odległość i koszt wyprawy były czynnikami studzącymi moje zapały. Jestem ojcem trójki dzieci, mężem, trudno więc w pojedynkę zdecydować, że po prostu pakuję się i wyjeżdżam na miesiąc. Z drugiej strony, wyjazd z całą rodziną na koniec świata, to wydatek znacznie przekraczający nasz rodzinny budżet. Mam jednak to szczęście, że mam młodszego brata. Szymon już w dzieciństwie, swoją postawą łamał utarty schemat, że to przysłowiowe ubrania nosi młodsze rodzeństwo po starszym. U nas dość szybko było zupełnie na odwrót. Propozycja wyjazdu w wybrany przeze mnie zakątek świata padła właśnie z jego ust. Otrzymałem prezent wyboru miejsca na świecie, w które chciałbym razem z nim pojechać. Nie mogło być innej odpowiedzi jak Patagonia. Ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu żona od razu wyraziła aprobatę i pełne wsparcie w realizację mojego marzenia.

AM: Ze spełnionymi marzeniami czasami tak bywa, że okazują się zawodem. Czy Patagonia może zawieźć podróżnika, który o niej marzy?

TJ: To najtrudniejsze pytanie. Wyjazd mieliśmy przygotowany bardzo dobrze, a miejsca, które odwiedziliśmy, zachwyciły nas całkowicie. Trudno więc wskazać obszar, który albo nas rozczarował, albo nie spełnił naszych oczekiwań. Absolutnie wszystko podczas naszego miesięcznego pobytu na końcu świata powtórzyłbym nie raz, a kolejny i kolejny, i kolejny raz.

AM: Co Cię urzekło?

Patagonia i jej historia oparta o rdzenną ludność plemion Yamana, Mapuche, Tehuelche, burzliwe czasy szesnastego wieku, eskapady Magellana i dziewiętnastowieczne podróże Fitz Roy'a z Karolem Darwinem — to wszystko tworzy magię, której dopełnieniem jest patagońska, zupełnie zróżnicowana i zapierająca dech w piersiach przyroda. Przez Patagonię, jak i cały kontynent południowoamerykański biegnie najdłuższe pasmo górskie — Andy. To one mają wpływ na klimat, który po stronie chilijskiej Patagonii jest deszczowy (90% opadów Andy zatrzymują po stronie Chile), a po argentyńskiej suchy, stepowy, a miejscami nawet pustynny. Dodatkowo dwa oceany. Spokojny od wschodu, który wrzynając się w górski charakter chilijskiego wybrzeża, tworzy niezliczoną ilość malowniczych fiordów. Z kolei po argentyńskiej stronie – wzburzone wody Atlantyku, które zebrały żniwo setek zatopionych statków, na których wraki można trafić w szczególności w okolicach Ushuaia. Ten miks historii, nazw, często pochodzących od rdzennej ludności, majestatyczna i zróżnicowana przyroda i fantastyczne jedzenie do tej pory sprawia, że jestem kompletnie zauroczony miejscem.

AM:I ani słowa o wędkowaniu?

TJ: Było! Z Puerto Mont niespiesznie jechaliśmy na południe. Zatrzymywaliśmy się nad krystalicznie czystymi rzekami. To właśnie tam łowiłem przepiękne pstrągi potokowe. Później, w cabanas (klimatyczne, drewniane domki), przyrządziliśmy je na obiadokolacje. Smaku dzikiego pstrąga, smażonego na maśle, ew. surowego z odrobiną soli i cytryny nie można porównać do żadnych innych ryb dostępnych w naszym kraju. Wiem, co mówię, bo mam spore doświadczenie w ich konsumpcji. Ryby są w moim menu od ponad 40 lat! Patagońska aura, miejsce złowienia „potoków” – lazurowe strumienie, to wszystko dodatkowo podbijało smak i tak już znakomitej ryby.

ZOBACZ TEŻ: Poczuj się jak Wednesday i odwiedź Akademię Nevermore. Szkoła z serialu Netflixa jest blisko Polski

AM: Rozmarzyłam się… Wróćmy jednak do konkretów. Miesiąc w podróży, dziesięć lotów, ponad czterdzieści godzin i około czterdziestu tysięcy kilometrów w powietrzu. Ponad dwa tysiące kilometrów przemierzonych samochodem i tysiąc autobusem oraz dwieście kilometrów trekkingu. Liczby robią wrażenie, podobnie jak sama Patagonia. W takim miejscu pewnie chce się zobaczyć wszystko, ale od czegoś trzeba zacząć.

TJ: Nasza przygoda zaczęła się w Santiago. Polecieliśmy w styczniu, bo według ekspertów to najlepszy czas. I tak było. Stolica Chile tonęła w promieniach słońca. To bardzo interesująca, dobrze skomunikowana metropolia. Stamtąd polecieliśmy do Puerto Natales, które jest bazą wypadową do jednego z najpiękniejszych parków narodowych na świecie — Torres del Paine, z jego słynnymi trzema wieżami mierzącymi ponad 2500 m.n.p.m. Wędrówka zajęła nam cztery dni. Było trochę jak w baśni. Niesamowite górskie widoki, las bukanowy (buk południowy), jeziora, strumienie. Piękno, które trudno opisać.

AM: Kraina, w której chce się zostać?

TJ: Trochę tak, jednak to był dopiero początek wyprawy. Ruszyliśmy więc dalej. Do El Calafate, miejsca, którego nazwa pochodzi od jagody patagońskiej. To argentyńskie miasteczko leżące przy jednym z największych jezior świata Lago Argentino. Turyści przyjeżdżają tam po to, by zobaczyć niesamowity przyrodniczy cud, czyli lodowiec Perito Moreno w Parku Narodowym Los Glaciares. Jedna z lokalnych firm organizuje trekking po lodowcu. Oczywiście skorzystaliśmy.

AM: Co było potem?

TJ: Wsiedliśmy w autobus i po przejechaniu ponad 200 km dotarliśmy do El Chalten. Górska wioska, której nazwa w języku Tehuelche oznacza Dymiącą Górę. Światowa stolica backpackersów. Turystów, którzy przyjeżdżają tam, by zobaczyć najsłynniejszą górę w Patagonii — Fitz Roy, jest zdecydowanie więcej niż mieszkańców. Niestety to najdroższe miejsce noclegowe w całej krainie. Za nocleg w hostelu trzeba zapłacić około 50 $ (około 212 zł) za osobę. Z El Chalten pojechaliśmy autobusem do El Calafate, by z małego lotniska polecieć na prawdziwy koniec lub początek (zależy od punktu widzenia) świata, czyli Ushuaia. Niżej są już tylko skały i Przylądek Horn. Spędziliśmy tam trzy dni, przy okazji odwiedzając Isla Martillo, czyli wyspę pingwinów.

AM: Można było z nimi spacerować?

TJ: Tak. Lokalna (jedyna), firma organizuje takie atrakcje. To było ekscytujące doświadczenie, które można porównać do wyczekiwania św. Mikołaja w dzieciństwie. Z wietrznej Ushuaia, przez Buenos Aires i Santigo, udaliśmy się do chilijskiego miasta Puerto Montt, które jest początkiem chilijskiej Patagonii, a zarazem słynnej drogi Carretera Austral, której budowę w 1976r. rozpoczął dyktator Pinochet, a której budowa i remonty trwają nieustannie (70 proc. trasy to szuter i solidne dziury). Po wylądowaniu w Puerto Montt odwiedziliśmy Puerto Varas i słynny wulkan Osorno (w Chile jest ponad 2000 wulkanów, z czego niemal 500 jest czynnych!). Trasa, biegnąca zboczami gór, skrajem fiordów, przez prehistoryczne lasy, parki narodowe, przecinająca dziesiątki krystalicznie czystych rzek, w końcu biegnąca przez patagońską pampę, jest moim i wielu podróżników zdaniem jedną z najpiękniejszych arterii na świecie. Podróżowaliśmy po niej osiem dni, przejeżdżając ponad 2000 km (całość od Puerto Montt do osady O’Higgins liczy 1240 km). Najpierw udaliśmy się na południe do Parku Patagonia. Ciekawa jest jego historia. Miejsce powstało dzięki założycielom popularnych marek outdoorowych. W latach 90. małżeństwo Kris i Douglas Tompkins wykupywali atrakcyjne przyrodniczo tereny, by uchronić je przed dewastacją m.in. rolną (pasące się bydło i owce niszczyły naturalnie występujące rośliny). Po ponad 20 latach ten i jeszcze jeden park zostały przekazane władzą państwowym.

AM: Udało im się zachować tę dzikość?

TJ: Tak. Park Patagonia zachwyca surową stepową roślinnością, którą chętnie zajadają przeurocze guanako. Ale nie mogliśmy zostać z nimi. Mieliśmy kolejny cel, czyli Puerto Rio Tranquilo. Niewielka miejscowość słynąca z marmurowych jaskiń, które ogląda się z wód ogromnego jeziora Lago Tranquilo. W dwóch z nich odprawiane są nabożeństwa m.in. ślubne. Mogliśmy to wszystko podziwiać o wschodzie słońca. Później pojechaliśmy na południe. Był połów pstrągów, o którym już wspominałem, a potem przystanek w Futaleufu. To światowa stolica raftingu, a ponadto ostatnia większą miejscowością przed granicą Chile z Argentyną. Tutaj najtrudniej było znaleźć nocleg. Liczba turystów była porównywalna do tej spod Fitz Roy'a. Na dłużej zatrzymaliśmy się jeszcze w Chaiten.

AM: To tam, gdzie kilkanaście lat temu wybuchł wulkan?

TJ: Tak, w 2008 roku. Jego erupcja zniszczyła niemal całe miasteczko. Jednak upór i determinacja mieszkańców, a także pomoc władz sprawiła, że dziś miasto znów tętni życiem. To znakomita baza wypadowa do zwiedzenia Parku Pumalin, założonego, podobnie jak Park Patagonia, przez Tompkinsów, jak i odwiedzenia aktywnego wulkanu Chaiten. Z Chaiten wyruszyliśmy do Caleta Gonzalo, skąd promem dopłynęliśmy się do Hornopiren, by po trzech godzinach zaparkować w miejscowości Puerto Montt, z której zaczynaliśmy naszą samochodową przygodę na drodze Carretera Austral.

AM: I już koniec? Słucham i chciałabym więcej… Wrócisz tam?

Legenda głosi, że każdy, kto zje endemiczną jagodę Calafate, wróci do Patagonii. Zjadłem i to nie jedną i już przed powrotem do kraju w głowie zacząłem planowanie, które z pewnością przekuję w kolejną podróż do Patagonii.

AM: Wszystko brzmi tak lekko. Zupełnie jakby każdy mógł z marszu wyruszyć na podbój Patagonii. Nie trzeba się do takiej wyprawy przygotowywać?

TJ: Nie, tego bym nie radził. Patagonia to ogromny obszar, trzy razy większy od Polski, leżący w Chile i w Argentynie, który zwiedza się m.in. trekkingując. Kondycyjnie przygotowywałem się około czterech miesięcy, odwiedzając w tym czasie Suchą Beskidzką i góry Troodos na Cyprze. Dodatkowo kilka razy w tygodniu jeździłem kilkadziesiąt km rowerem, a w ostatniej fazie przygotowań przemierzałem lubniewickie ścieżki z dwudziestokilogramowym plecakiem. Była też odpowiednia dieta, która pomagała w odbudowaniu kondycji.

AM: A poza przygotowaniem fizycznym?

TJ: Zupełnie osobnym rozdziałem było planowanie, logistyka już tam na miejscu. Polski Internet jest dość ubogi w precyzyjne informacje o miejscach, zasadach poruszania się po nich, opisach reguł, które obowiązują na południowej półkuli naszej planety. W wersji papierowej dostępna jest tylko jedna publikacja prof. Wojciecha Lewandowskiego. Chociaż to bardziej opis przygód niż poradnik, na którego bazie można rozpisać tak wymagającą podróż. Na szczęście przypadkiem trafiłem na blog czeskich turystów, który w znacznym stopniu pomógł mi w planach, które dawały poczucie podróżniczego bezpieczeństwa. Chociaż wiem, że perfekcyjny plan, dopięty na ostatni guzik, w tamtym miejscu, może narazić nas na spore straty finansowe i podróżniczy chaos. Pogoda, która w Patagonii jest nieprzewidywalna, znana z porywistych wiatrów, często skutecznie wpływa na zmianę godzin, a nawet dni lotów, czy kursowania promów, o które należy oprzeć patagońską logistykę. 21 stycznia 2023 r. wyruszyliśmy więc z wytypowanymi miejscami, które chcieliśmy odwiedzić, z zarezerwowanymi noclegami w Barcelonie i Santiago, i przelotem z Santiago do chilijskiego miasteczka Puerto Natales.

AM: A czy coś się zmieniło w postrzeganiu teoretycznie niedostępnej Patagonii?

TJ: W 2015r. zaczynając przygodę z bieganiem, równocześnie zacząłem morsować. Wcześniej z podziwem patrzyłem na tych, którzy wchodzą do lodowatej wody, uważając, że trzeba mieć nadnaturalne predyspozycje, by być morsem. Po pierwszej kąpieli stwierdziłem, że morsowanie jest dla każdego, kto potrafi zapanować nad własnymi emocjami. Podobnie jest z Patagonią. Choć to kraina odległa (lot łącznie trwa ok. 17 h), wymagająca przygotowania logistycznego i finansowego, to nie jest z nią tak, jak można często przeczytać. Przez swoją popularność stała się ucywilizowana. Turyści z całego świata, których spotykaliśmy na każdym etapie naszej podróży, dają poczucie, że na końcu świata nie jest się zdanym jedynie na siebie. Tylko w jednym miejscu, w Parku Patagonia, spotkaliśmy zaledwie dwie osoby i tam poczuliśmy się jak na końcu świata właśnie.

AM: A gdyby ktoś poprosił o pomoc w organizacji wyprawy, pomógłbyś?

TJ: Tak, chętnie. Można się ze mną kontaktować na FB. Prowadzę blog Za Miedzą. Tam także relacjonowałem naszą braterską podróż. Można śmiało pisać.

Ceremonia otwarcia Igrzysk Europejskich 2023 w Krakowie

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki