Super Fokus: w szaleństwie jest metoda!

2014-10-02 4:00

Historia leczenia chorób psychicznych jest tak dziwaczna, że sami chorzy nie wymyśliliby chyba niczego bardziej szalonego. Lekarze wypuszczali demony przez dziurki w czaszkach i uganiali się za uciekającymi macicami. A co dziwniejsze, byli zdrowi na umyśle!

Dla starożytnych zaburzenia psychiczne były potwierdzeniem działania bóstw. Uważano, że jeśli ktoś zachowuje się dziwnie, a nie nadużył niczego oszałamiającego, to znaczy, że jakiś boski byt celowo go odmienił albo wręcz podmienił. Czyli np. zabrał Grekowi piękną córkę, zamiast niej zostawiając równie piękną, ale szaloną.

W IV w. p.n.e. Hipokrates zadziwił otoczenie, twierdząc, że szaleńcy są po prostu chorzy, a nie zaczarowani. Mało kto z jego otoczenia rozumiał wywody o biologiczno-fizjologicznych przyczynach schorzeń umysłowych. Hipokrates był wprawdzie ojcem medycyny, ale praprapradziadkiem psychiatrii. Całe wieki po nim stosowano metodę niepopartą badaniami ani nawet namysłem, a polegającą na wypuszczaniu szalonego ducha, który opanował mózg, przez dziurkę w czaszce.

Przeczytaj też: Super Fokus: A to ciekawe! Bielszy odcień genów

Wyrwa po trepanacji

Narzędzia, jakie wymyślali starożytni Grecy, Rzymianie i zapaleni trepanatorzy dalekowschodni i środkowoamerykańscy, nie były od razu finezyjne. Zanim pojawiły się obsydianowe wiertełka, gwoździki i młoteczki, uwalniano na dobre nie tylko uwięzione w głowach byty nadprzyrodzone, ale i większość tego, co się w nich znajdowało. Wystarczyło stuknąć za mocno. Przez to archeolodzy do dzisiaj spierają się nad dziurawymi czaszkami starożytnych, czy należały do ofiar wojen, czy może do pacjentów. Trepanacja mogła od czasu do czasu uwolnić od bólu, ale w poważniejszych przypadkach pozostawała dziurą w chorej głowie.

Pierwszymi prawdziwymi lekarzami chorób psychicznych byli Arabowie. Już w 705 roku powstała w Bagdadzie placówka lecznicza dla osób wykazujących objawy głośnego lub cichego szaleństwa. Pobudzonych uspokajano w niej jednostajną muzyką i odprężającymi kąpielami. Pacjentów wykazujących objawy lękowe kierowano na rozmowy. W X wieku Muhammad ibn Zakariya Razi napisał rozprawę o tym, że choroby psychiczne mają źródło w fizjologii. Na taki pomysł nie wpadłby żaden z europejskich średniowiecznych specjalistów od szaleństwa. Oni woleli stosować egzorcyzmy. Było to zgodne z obowiązującym chrześcijańskim oglądem świata, w którym ludzi zniewala diabeł i armia jego demonów. O ile medycy leczyli choroby "zwykłe", jak cholera czy koklusz, o tyle głowy, jako siedliska złych duchów, powierzano księżom.

Zobacz też: Super Fokus: Polska myśl kosmiczna

Demon w odosobnieniu

Średniowieczne praktyki egzorcystyczne opierały się na przekonaniu, że im bardziej uprzykrzy się życie demonowi, który opanował ciało i umysł człowieka, tym szybciej je opuści. Po wygłoszeniu słów mających mocą ducha świętego uwolnić chorego od schizofrenii czy psychozy, przystępowano do dręczenia demona. Po egzorcyzmie chory wyglądał jak po przesłuchaniu przez inkwizytorów, ale szaleństwo nadal go nie opuszczało. Po latach prób i błędów uznano, że niektóre przypadki są po prostu nieegzorcyzmowalne. Jednak średniowieczne ulice, pełne odchodów i odpadków, regularnie oczyszczano z obłąkanych, którzy psuli atmosferę, bluźniąc. Osoby chore psychicznie umieszczano w domach odosobnienia. Tkwiły tam, nieleczone, w warunkach, które sprzyjały opuszczeniu ich głów przez demony, nawet te najwytrzymalsze.

W pogoni za macicą

W XVI wieku z lubością zajmowano się leczeniem zaburzeń dysocjacyjnych, zwanych niegdyś histerią. Terapie histeryczek mają jednak znacznie dłuższą tradycję. Starożytni Egipcjanie uważali, że za stany histeryczne chorych kobiet odpowiadają ich macice, będące żywymi zwierzętami. Aby wyleczyć chorą osobę, należało zwabić we właściwe miejsce macicę, która przemieściła się pod szyję. Po z górą tysiącu lat Hipokrates ordynował leczenie histeryczek i ich macic wyczerpującym seksem. W II wieku rzymski lekarz Claudius Galenus, zapatrzony w wielkiego poprzednika, nazywał histerię "wścieklizną macicy", a jej przyczyn upatrywał w braku współżycia. Kolejna koncepcja histerii, rozpowszechniona w XVIII wieku, dotyczyła tak zwanych humorów i waporów. Traktat z 1726 roku "O śledzionie i waporach" pióra sir Richarda Blackmore zalecał, aby histeryczki porządnie wykrwawiać. Wapory miały wtedy opuścić organizm razem z humorami i przynieść upragniony spokój. Nie licząc przypadków, w których metoda prowadziła do spokoju wiecznego, zawsze jakiś wapor nie dawał się wygnać.

ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki